|
Taras WozniakSmarzowski jak Leni Riefenstahl„Jeżeli
w Polsce ktoś uważa, że któryś z żołnierzy
czy dowódców UPA był zbrodniarzem wojennym, niech udowodni
to w sądzie”: z Tarasem Wozniakiem, ukraińskim politologiem i
kulturoznawcą, rozmawia Marek Wojnar. MAREK
WOJNAR: Ostatni raz rozmawialiśmy trzy
lata temu, odbywała się wówczas prezentacja ukraińskiego
wydania książki Grzegorza Motyki Od rzezi wołyńskiej do
akcji Wisła. W prezentacji brał udział
Pan oraz Andrij Pawłyszyn. Dziś obaj w ostrych słowach
wypowiadacie się o Polsce. Podobnie zresztą jak Jurij Andruchowycz
czy Oksana Zabużko. Co się stało z zachodnioukraińską
inteligencją do tej pory przyjaźnie nastawioną do Polski? TARAS WOZNIAK: Wszyscy wciąż
odnosimy się z sympatią do Polski, ale nie sympatyzujemy ze
wszystkimi politycznymi tendencjami, jakie w ostatnim czasie można
zaobserwować w kraju nad Wisłą. Nie należy mieszać
Polski z siłami politycznymi w niej obecnymi. Zgodzi się Pan, że
trudno pozytywnie odnosić się do spalenia flagi ukraińskiej czy
rujnowania ukraińskich grobów. Jeżeli chodzi o mnie to ze
wszystkich sił staram się zachować wyważone stanowisko. Ale
czy mogę to zrobić? Pytanie, które Pan mi zadał, powinno
się zadać Polakom. Bowiem przyczyna zmiany postawy
zachodnioukraińskiej inteligencji wobec Polski leży nie na Ukrainie,
ale nad Wisłą. Jeżeli
mówimy o niszczeniu grobów i pomników, to według mnie
mamy do czynienia ze zorganizowaną akcją marginalnych sił
prorosyjskich, a nie z falą antyukraińskości. Zmiany
rzeczywiście zaszły w polskiej polityce pamięci względem
zbrodni wołyńskiej (uznano ją za ludobójstwo). Była
to jednak reakcja na modyfikację ukraińskiej polityki pamięci
wobec OUN i UPA. Chodzi o „ustawy dekomunizacyjne” przyjęte w dzień
wizyty Bronisława Komorowskiego w Radzie Najwyższej. Przyjęcie „ustaw dekomunizacyjnych”
w dniu wizyty Komorowskiego również mi się nie podobało.
Oczywiście należało je przyjąć, ale można
było to zrobić tydzień później albo tydzień
wcześniej. I również sam zadaję sobie pytanie, dlaczego
uczyniono to właśnie wtedy. Na Ukrainie często wskazuje się
na możliwość rosyjskiej prowokacji, bowiem nie jest sekretem,
ile agentury rosyjskiej zasiadało i ciągle zasiada w ukraińskim
parlamencie. Inna sprawa, że rosyjskie prowokacje mnożą się
przez naszą głupotę, a raczej głupotę naszych
deputowanych. Liczni członkowie Rady Najwyższej chcą z
pomocą taniego patriotyzmu podnieść poparcie swoje i swojej
partii. Wielu z nich po prostu boi się występować przeciwko
takim otwartym prowokacjom, gdyż te pokazywane są jako akty
niby-patriotyczne. Taki sam brak rozumu zademonstrował polski Sejm przy
przyjmowaniu „uchwały wołyńskiej” – tylko dziesięciu
parlamentarzystów odważyło się zaapelować do rozumu,
a nie do stadnego instynktu i strachu przed oskarżeniami o brak
patriotyzmu. Tak więc mamy do czynienia z takim wypatrzonym patriotyzmem,
jest on właściwy waszym i naszym politykom. A prawdziwych
mężów stanu jest coraz mniej… Zostańmy
jeszcze na moment na Ukrainie. Niemiecki politolog Andreas Umland zwracał
ostatnio w „Foreign Policy” uwagę na to, że polityka pamięci
Ukrainy wobec OUN i UPA może wpłynąć tragicznie na stosunki
Kijowa nie tylko z Warszawą, ale również z Berlinem oraz
Jerozolimą. Nie podziela Pan tych obaw? Każdy naród ma prawo do
budowania własnej narracji o historii. I nie można żadnemu
narodowi jej narzucać, jeżeli nie mówimy oczywiście o
absolutnych zbrodniach. Niemiecki nazizm został uznany przez Międzynarodowy
Trybunał Wojskowy w Norymberdze za zbrodniczą ideologię, a
formacja SS za zbrodniczą organizację. I w takiej sytuacji
międzynarodowa opinia publiczna ma instrumenty nacisku, gdyby doszło
na przykład do gloryfikacji nazizmu w Niemczech. Tymczasem UPA nie została
uznana przez żaden sąd za zbrodniczą organizację. Podobnie
za taką organizację żaden sąd nie uznał Armii
Krajowej. Chociaż nie znaczy to, że jej poszczególne
oddziały nie dokonywały przestępstw, w tym zbrodni wojennych. Zgadzam
się, że prawo do budowania własnej narracji ma każdy
naród. Tylko, jak wskazują badania agencji Rejtinh, Stepan Bandera
ma na Ukrainie więcej przeciwników aniżeli zwolenników
– tak więc ta narracja nie jest jednoznacznie oceniana przez samych
Ukraińców. Poza tym polityka jest bezwzględna: to Ukraina
potrzebuje sojuszników.
Też bym nie budował całej
ukraińskiej narracji wyłącznie na Banderze. A jeżeli
mówimy o zrozumieniu wzajemnego znaczenia naszych dwóch
państw, to czyż nie zauważył pan, że pomimo ostrych
uchwał polskiego senatu i sejmu ukraińska odpowiedź była
dyplomatyczna, delikatna i wyważona? I to biorąc pod uwagę,
że w Radzie Najwyższej są różne środowiska
polityczne. Nawet na poziomie naszego parlamentu – o dziwo – są ludzie
myślący nie kategoriami ideologicznymi, a kierujący się
racją stanu. Gdyby
rzeczywiście tak było, nie przyjęto by „ustaw dekomunizacyjnych”
w takiej formie i w takim czasie. Rada Najwyższa miała szansę
zmodyfikować te ustawy, wyłączając z szeregu
upamiętnionych osoby, które dopuściły się zbrodni
wojennych. Taki projekt nawet się pojawił w ukraińskim
parlamencie, ale przepadł. Odnośnie do formy i czasu
podjęcia pewnych decyzji przez nasze parlamenty: muszę
podkreślić, że Kijów jest dziś w stanie wojny z
Rosją, dlatego uchwały polskiego sejmu i senatu przez wielu
postrzegane były jako nóż wbity w plecy spływającej
krwią Ukrainie. Podobnie w kwestii ostrości w formułowaniu
definicji: nie znam żadnego przypadku, kiedy Rada Najwyższa,
oceniając ukraińskie straty na Chełmszczyźnie, Podlasiu, Łemkowszczyźnie,
w Galicji i na samym Wołyniu, według własnego uznania
używałaby terminu „ludobójstwo”. A przyzna pan, że te
straty też miały miejsce. Zgadzam się natomiast z tym, że
zbrodniarze wojenni każdej narodowości powinni być
potępieni. Podczas II wojny światowej zbrodnie popełniali nie
tylko Niemcy, ale również Brytyjczycy, Francuzi czy Amerykanie, nie
mówiąc już nawet o Sowietach. A osądzono Niemców
zgodnie z zasadą „zwycięzców się nie sądzi”. Ma to
zastosowanie również w stosunkach polsko-ukraińskich. Inna
kwestia, że w odpowiedni sposób powinno być przeprowadzone
śledztwo, dochodzenie sądowe i wydany wyrok. Jeżeli w Polsce
ktoś uważa, że któryś z żołnierzy czy
dowódców UPA był zbrodniarzem wojennym, niech udowodni to w
sądzie. Analogiczna sytuacja ma miejsce w przypadku zbrodni
popełnionych przez polskie podziemie. Z kolei kwalifikować
jakieś wydarzenie jako zbrodnie przeciwko ludzkości lub
ludobójstwo może tylko sąd międzynarodowy, a nie sejm czy
Rada Najwyższa. Mówi
Pan o zbrodniach UPA i polskiego podziemia w sposób symetryczny. Co
uważa ukraiński liberalny intelektualista na temat tego, co
wydarzyło się na Wołyniu w 1943 roku? A dlaczego umiarkowany dziennikarz z
Polski pyta tylko o Wołyń i nie dostrzega innych wydarzeń z
konfliktu polsko-ukraińskiego? Między UPA i AK
doszło de
facto do wojny. Na każdej wojnie
oprócz działań bojowych, które można rozmaicie
oceniać, są jeszcze zbrodnie wojenne. I moim zdaniem
popełniały je obydwie strony. Nieraz dokonywały tych zbrodni
poszczególne osoby, oddziały – niezależnie od decyzji
wyższego dowództwa. Kiedy nie istniało scentralizowane
kierownictwo, zarówno oddziały UPA, żołnierzy
wyklętych czy nawet AK mogły popełniać i moim zdaniem
popełniały zbrodnie na ludności cywilnej. Zaprzeczanie temu jest
bezsensowne – to także moja opinia, a nie wyrok sądu. Ale powinniśmy
rozróżniać zbrodnie wojenne oraz walkę
narodowowyzwoleńczą obydwu armii podziemnych. Myślę
też, że strona polska popełnia jedną pomyłkę,
która częściowo jest manipulacją. „Wołyń ’43”
nie jest zjawiskiem oderwanym od historii stosunków
polsko-ukraińskich. Trzeba je rozpatrywać, rozpoczynając
przynajmniej od czasów polsko-ukraińskiej wojny w Galicji
Wschodniej w latach 1918-1919. Następnie mamy okres międzywojenny,
kiedy młode państwo polskie nie wyszło naprzeciw ukraińskim
aspiracjom czy nadziejom. W rezultacie II Rzeczpospolita otrzymała
asymetryczną odpowiedź, którą był ukraiński
terroryzm młodych nacjonalistów. Ale to nie była akcja, tylkoreakcja. I z tej reakcji zrodziły
się wydarzenia na Chełmszczyźnie w 1942 roku, gdzie niszczono
ukraińskie wsie, i pojawił się Wołyń, gdzie
ginęła – tu nie może być żadnych wątpliwości
– w większości ludność polska. Potem było Nadsanie,
Łemkowszczyzna. Nie zapomnijmy też o Galicji w latach 1943-1944 czy
wreszcie o akcji „Wisła”, o której w Polsce pamiętać
się nie chce. Był to długi proces. Wydarzenia na Wołyniu to
tylko jeden z elementów tego procesu, oczywiście tragiczny, ale nie
bardziej niż inne. Jeżeli nie widzimy tego, co miało miejsce na
przestrzeni tych w przybliżeniu dwudziestu pięciu, trzydziestu lat, a
widzimy tylko „Wołyń ’43”, jest to manipulacja. Praktycznie
powtórzył Pan w tej wypowiedzi główne tezy
Wołodymyra Wiatrowycza. Polscy badacze odrzucają z kolei pogląd,
jakoby masowe zbrodnie na Chełmszczyźnie miały miejsce przed
Wołyniem, zwracają również uwagę na zorganizowany
charakter czystki etnicznej przeprowadzonej przez UPA, wypływający z
ideologii ukraińskiego nacjonalizmu, między innymi z Wojennej doktryny Ukraińskich
Nacjonalistów Mychajły
Kołodzińskiego.
Na Ukrainie też są ludzie,
którzy zaprzeczają, że cokolwiek się stało na
Wołyniu w 1943 roku. A jeżeli już się wydarzyło, to:
„Polacy pozabijali się sami”. Ale to nieprawda, podobnie jak to, że
ukraińska ludność nie ginęła na
Chełmszczyźnie w 1942 roku. Nie popadajmy w taką
jednostronność. A co do Wojennej
doktryny Ukraińskich Nacjonalistów, to jest pan przekonany, że
pracę Kołodzińskiego czytał jakiś chłop we wsi w
regionie radziechowskim? Dla mnie to brzmi po prostu zabawnie. Prędzej
należałoby szukać korzeni tego, co tam się wydarzyło,
w czasach koliszczyzny (czyli wystąpień ukraińskiego
chłopstwa przeciwko szlachcie polskiej) czy kozaczyzny. Udzielił
Pan pod koniec października 2016 roku wywiadu, którego tytuł
brzmiał Antyukraińska polityka jest
samobójcza dla Polski. Rzeczywiście ta polityka jest
aż tak antyukraińska? W poprzednim numerze „Nowej Europy Wschodniej”
z tą tezą polemizowała znawczyni Ukrainy, uhonorowana niedawno
Nagrodą imienia Jerzego Giedroycia, Bogumiła Berdychowska. Nie mówiłem, że ta
polityka jest antyukraińska. Mówiłem, że gdyby polska
polityka stała się antyukraińska, to byłaby to polityka
samobójcza dla Polski. I vice
versa – jakakolwiek antypolska polityka jest
śmiertelnie niebezpieczna dla Ukrainy. Obecne władze w Warszawie nie są aż tak
antyukraińskie, jak się je niekiedy przedstawia. Inna kwestia,
że są różne nurty, które powinny znajdować
się na marginesie. Mieliśmy podobny okres na Ukrainie, kiedy Swoboda
znajdowała się w parlamencie, zajmowała antypolskie pozycje, a
nawet podejmowała takie działania. Ale ukraińskie
społeczeństwo ten renesans prostackiego nacjonalizmu
przeżyło, a polskie go właśnie przeżywa. Na Ukrainie
nurty skrajne są obecnie na marginesie i Polsce życzymy tego samego. Jakie
to więc „nurty, które powinny znajdować się na
marginesie”? Stwierdzenie to odnosi się do partii Kukiz ‘15, do
niektórych środowisk w szeregach Prawa i Sprawiedliwości? O partii Kukiz ‘15 nie ma sensu
rozmawiać, bo są to polityczni spekulanci. W PiS są
różne osoby – są ludzie umiarkowani, trzeźwo
myślący, godni szacunku i jest kilku politycznych spekulantów.
Ostatni w swoich działaniach kierują się nie przekonaniami, a
perspektywą kariery politycznej. W Radzie Najwyższej polityczni
spekulanci stanowią około trzecią część
składu parlamentu, nie wiem, ilu jest ich w polskim sejmie. Tak więc
nie można mówić o PiS jako o czymś jednolitym. Rozumiem,
że zarówno w PiS, jak i w Platformie Obywatelskiej są ludzie,
z którymi warto rozmawiać, a są też tacy, z którymi
rozmowa jest problematyczna. W
bardzo ostrych słowach wypowiadał się Pan o Wołyniu Wojciecha Smarzowskiego,
porównując reżysera do Leni Riefenstahl. Czy widział Pan
ten film? Fragmenty, nie miałem ochoty
tracić ponad dwóch godzin na cały film. Film
wyraża opinię znacznej części polskiego
społeczeństwa. Może warto go obejrzeć, aby poznać
zdanie sąsiada? Jest taka dyscyplina naukowa:
paleontologia. Doświadczony paleontolog znajduje jeden pazur dinozaura i
na podstawie tego pazura potrafi zrekonstruować całego zwierza. I tak
samo człowiek rozumiejący konteksty nie musi oglądać
całego tego filmu, aby zrozumieć, o co chodzi. Film upraszcza
ogólną sytuację, posługuje się kliszami. W zasadzie
porównaniem z Leni Riefenstahl powiedziałem Smarzowskiemu wielki
komplement. Niemka była genialnym reżyserem, choć niestety
działała w służbie Adolfa Hitlera. Świadomie
zaostrzyłem tę wypowiedź, dlatego że znakomite dzieło
sztuki czasami służy diabłu. Należało wcześniej
pomyśleć, jakie następstwa będzie miał Wołyń dla stosunków
polsko-ukraińskich, a niestety są one złe. Proszę sobie
wyobrazić, że Ukraińcy nakręcą podobny film, w
którym Polacy występują w roli katów gdzieś na
ziemi przemyskiej. Taki
film istnieje przecież, tylko dzieje się w Bieszczadach. Nosi tytuł Żelazna sotnia. Nie podoba mi się ten film,
również jest szkodliwy. Ale prezentuje on znacznie niższy
poziom artystyczny niż Wołyń. Jest prostszy i bardziej prymitywny. I
dlatego Smarzowski popełnił większy grzech, aniżeli
Ołeś Janczuk reżyserujący Żelazną
sotnię. Leni
Riefenstahl tworzyła na chwałę państwa totalitarnego.
Smarzowski, nawet jeżeli uznać, że zrobił to tendencyjnie i
z błędami, z czym się nie zgadzam, to jednak
upamiętnił dziesiątki tysięcy bestialsko pomordowanych
ludzi. Różnica jest fundamentalna. Kieruję się tu prostą
zasadą, która przyświeca lekarzom. Najważniejsze jest nie
szkodzić, a Smarzowski swoim filmem to uczynił. Poza tym nie rozumie
on zupełnie kontekstów ukraińskich. Weźmy jego
wcześniejszy, genialny film Róża
– pojawia się w nim gigantyczny
pitekantrop, sadysta NKWD, który oprócz tego, że morduje
ludzi na Mazurach, śpiewa piękny ukraiński romans. Piosenka ta
nie jest pieśnią ludową, należy do repertuaru wysokiej
kultury ukraińskiej – utwór Noc
jaka księżycowa (Nicz jaka misiaczna) pióra najwybitniejszego
ukraińskiego kompozytora Mykoły Łysenki ze słowami poety
Mychajły Staryckiego. Proszę sobie wyobrazić Jakuba Szelę
mordującego szlachtę w takt nokturnów Fryderyka Chopina – to
byłoby coś podobnego. Dla Ukraińca ta scena jest jak
splunięcie w twarz. Tymczasem Smarzowski zapewne nawet tego nie rozumie. Może
warto byłoby zwrócić na to Smarzowskiemu uwagę,
zaprosić go na Ukrainę, zorganizować prezentację filmu z
udziałem ukraińskich ekspertów? Podobne rozwiązanie sugerował
ukraiński historyk Andrij Portnow, który ocenia film dość
krytycznie. Pokazywanie tego filmu na Ukrainie nie
ma żadnego sensu, bo zwiększyłoby to tylko wzajemne
niezrozumienie. Czy miałaby uzasadnienie projekcja filmów Leni
Riefenstahl o zjeździe NSDAP w Norymberdze, na przykład gdzieś w
1954 roku w Polsce z dyskusją z nią jako zaproszonym reżyserem?
W 2003 roku, kiedy przygotowywaliśmy pierwszy numer czasopisma „Ji”
poświęcony wydarzeniom na Wołyniu, stanąłem przed
dylematem, czy upubliczniać niektóre relacje znajdujące
się poza granicą ludzkiej wyobraźni. Mówię tu o
zbrodniach popełnionych przez obydwie strony konfliktu. Jeżeli
się nie mylę, policja utajnia niektóre zbrodnie o sadystycznym
charakterze, z obawy, że ludzie mogą je powtórzyć.
Zadaję sobie pytanie: upublicznić takie obrazy, mając
świadomość, że mogą trafić na przykład do
osób niepełnoletnich, czy lepiej chronić ludzką
psychikę? I tu odpowiedzialność artysty czy redaktora jest
nadzwyczaj ważna. I czasem należy się zatrzymać. I
widzieć te wszystkie tragedie z różnych stron, a nie jedynie
ze swojej… Rozmowa
ukazała się w najnowszym numerze NEW (styczeń-luty). Taras
Wozniak jest ukraińskim politologiem, kulturoznawcą oraz redaktorem
naczelnym czasopisma „Ji” (w 2003 i 2013 roku ukazały się specjalne
numery poświęcone problemowi zbrodni wołyńskiej). Od
września 2016 roku kieruje Lwowską Galerią Sztuki im. Borysa Woźnickiego. 17 02 2017 http://new.org.pl/2865,post.html |