www.ji-magazine.lviv.ua
Mykoła Riabczuk Z języka ukraińskiego
przełożył Andrij Saweneć
SZKICE (POLITYKA). Sztuka przenoszenia murów w kierunku
wschodnim
Sztuka
przenoszenia murów w kierunku wschodnim. Tragedia Europy
Środkowej Milana Kundery po trzech dekadach
Niedługo po upadku reżimu Janukowycza, pod koniec
lutego 2014 roku, odebrałem telefon od czeskiej dziennikarki,
która poprosiła o krótki komentarz. Jej pierwsze
pytanie całkowicie wpisywało się w rosyjską wersję
ukraińskich wydarzeń: „Czy w Kijowie odbyła się
rewolucja, czy też zamach stanu?”.
„A co było w Pradze w roku 1989? – odpowiedziałem
ze źle ukrytą irytacją. – Rewolucja czy zamach stanu?”.
Była zaskoczona, a wręcz zbulwersowana moją
arogancją. Jak można porównywać ich majestatyczną,
piękną, osławioną w książkach i filmach
aksamitną rewolucję w sercu cywilizowanej Europy z buntem
faszyzujących gangów przeciwko takiemu samu bandziorowi, aczkolwiek
piastującemu prawowity urząd, gdzieś na krańcach
trzeciego świata?…
„Oczywiście, że to była rewolucja! – dumnie
wykrzyknęła. – Aksamitna rewolucja!”.
Miało zrobić mi się wstyd z powodu
mojej arogancji.
Być może nigdy nie czytała eseju Milana Kundery
o Zachodzie porwanym, a mimo to i bez niego wiedziała,
gdzie ten Zachód, czyli „prawdziwa Europa”, się kończy
i gdzie prawdziwe rewolucje demokratyczne mogą się odbywać,
a gdzie nie mogą i nie powinny. Reprezentowała to samo
środowisko kulturowe, ten sam schemat mentalny co jej wybitny rodak
i wyrażała ten sam podwójny kompleks niższości
i wyższości: niższości wobec Zachodu,
który ich, prawdziwych Europejczyków, cały czas nie
docenia i zdradza, oraz pogardliwej wyższości wobec
wszystkich innych, nieautentycznych i nie do końca europejskich,
w których towarzystwie komunistyczna Czechosłowacja absolutnie
niezasłużenie się znalazła.
Ta rozmowa zmusiła mnie do ponownej lektury klasycznego eseju
Kundery, ale już nie jako pełnego pasji manifestu wolności
i „powrotu do Europy” (to już dawno temu się
ziściło), tylko jako próby osiągnięcia tego celu
kosztem niejawnego wykluczenia z projektu wyzwolenia innych
więźniów obozu komunistycznego jako rzekomo mniej
„europejskich” i mniej miłujących wolność,
a zatem mniej zasługujących na wymarzone wyzwolenie.
To właśnie ten ekskluzywistyczny aspekt Kunderowskiego eseju
wysunął się na pierwszy plan w ostatnich dekadach,
ujawniając się zarówno w stosunku rodaków Kundery
do „wschodu”, jak i w konkretnej „wschodniej” polityce
środkowoeuropejskich rządów (lub raczej w jej braku).
Niewątpliwie nie jest to wina Milana Kundery,
który jedynie odtworzył (skądinąd bezkrytycznie)
tradycyjne, od dawna ukształtowane struktury myślenia
i argumentacji. Jest gorzką ironią losu, że jego tekst
okazał się częścią tych samych tradycji dyskursywnych,
którym ponoć się przeciwstawiał – tradycji
„geografii filozoficznej” i odpowiednich praktyk politycznych przez
nią inspirowanych i legitymizowanych.
Europa Wschodnia z perspektywy „geografii
filozoficznej”
Larry Wolff, który zapożyczył ten termin
z osiemnastowiecznych notatek podróżniczych Johna Ledyarda,
definiował go jako geografię podporządkowaną konkretnym
filozoficznym wyobrażeniom i wartościom, czyli preferencjom
ideologicznym. To był właśnie ten rodzaj geografii,
który skłonił kanclerza Metternicha do deklaracji,
że Azja zaczyna się na końcu Landstraße,
czyli w południowo-wschodniej okolicy Wiednia. Dzisiaj z kolei
buduje w jego rodakach przekonanie, że ukraińska granica
jest położona dużo dalej od Wiednia, niż granica
szwajcarska (w rzeczywistości leży o 100 kilometrów
bliżej), i że zimy w Kijowie bardziej przypominają te
nowosybirskie niż te wiedeńskie.
Od czasu swego pojawienia się w dobie Oświecenia
„geografia filozoficzna” odgrywała ważną, by nie
powiedzieć fatalną rolę w historii „Orientu” –
zarówno tego bliskiego, jak i dalekiego. Szczególnie
złowroga okazała się ona dla wschodnich Europejczyków
pod koniec drugiej wojny światowej, w dużym stopniu
warunkując postanowienia konferencji jałtańskiej (w lutym
1945 roku) i legitymizując przekazanie „mniej wartościowej”
Europy Wschodniej (łącznie z formalnie sojuszniczą
Polską) pod kontrolę stalinowskiej Rosji. Warto odnotować,
że w myśl tejże „geografii filozoficznej”
wschodnioeuropejską Grecję usunięto z listy „prawowitych”
ofiar, ponieważ kraj „nieśmiertelnej chwały” (określenie
Churchilla) będący „kolebką cywilizacji europejskiej”
pod żadnym pozorem nie mógł trafić w łapy
komunistycznych barbarzyńców. To, czy współczesna Grecja
rzeczywiście była sukcesorem tamtej „kolebki” i jej
nieśmiertelnej „chwały” (co tak naprawdę jest dość
wątpliwe), nie miało tutaj istotnego znaczenia; wystarczyła
wyobrażona ciągłość w umysłach zachodnich
intelektualistów. „Geografia filozoficzna – jak sarkastycznie
zauważył Larry Wolff – była sportem nieskrępowanym zbyt
wieloma regułami, do tego stopnia, że nie trzeba było
podróżować do Europy Wschodniej, aby uczestniczyć
w jej intelektualnym odkrywaniu” [1].
Edward Said w swojej klasycznej pracy zdefiniował orientalizm
jako „zachodni sposób dominowania, restrukturyzowania i posiadania
władzy nad Orientem”[2]. Larry Wolff
określa zachodnią „wiedzę” na temat Europy Wschodniej
w podobny sposób – jako „formę intelektualnego panowania”,
w którego wyniku dochodzi do „łączenia wiedzy
i władzy, utrwalania dominacji i podporządkowywania. Tak
jak w przypadku Orientu, odkrywania i opanowywania intelektualnego
Europy Wschodniej nie dało się całkowicie oddzielić
od możliwości prawdziwego podboju”[3].
Tę wiedzę wykorzystywał nie tylko Napoleon, nie tylko Hitler
i Mussolini, doprowadzając niektóre zasady „geografii
filozoficznej” do skrajności. Ironią losu było to,
że ich rywalom Churchillowi i Rooseveltowi tego rodzaju „wiedza”
posłużyła do usprawiedliwienia oportunistycznego
odstąpienia Europy Wschodniej ich doraźnemu komunistycznemu
sojusznikowi.
Mimo ogólnego strukturalnego podobieństwa zachodniej wiedzy
na temat europejskiego „Wschodu” i nieeuropejskiego „Orientu”
zaistniały w tym zakresie także istotne różnice –
zarówno w sposobach różnicowania (othering)
i stereotypizacji, jak i w praktycznym zastosowaniu posiadanej
wiedzy. „Orient” uważany był za coś absolutnie – odwiecznie
i nieodparcie – obcego. Mógł być w lepszym razie
atrakcyjny, jako źródło egzotyki, lub – w gorszym razie –
groźny i destrukcyjny, jako wcielenie dzikości
i irracjonalności. Można było nim rządzić,
trzymać w strachu, flirtować z nim, pobłażać
mu – nigdy jednak nie zrównując go ze sobą. Tymczasem
europejski „Wschód” uważany był za zacofany
i barbarzyński, a mimo to nie całkiem obcy. Mimo
wszystko można było go ucywilizować, oświecić,
wprowadzić doń nowe prawa i zwyczaje, nadać mu ogłady
i przezwyciężyć jego zacofanie.
Prawie jednocześnie z Larrym Wolffem, który skupił
swoją uwagę głównie na Europie
Środkowo-Wschodniej i do pewnego stopnia na Rosji, Maria
Todorova stworzyła podobną przenikliwą książkę
o Bałkanach, tak samo bazując na Saidowskiej koncepcji
„orientalizmu” i ogólnie na foucaltiańskim pojmowaniu
„wiedzy” jako siły i władzy oraz, co za tym idzie, dyskursu
jako ich symbolicznego wyrażenia i praktycznego wcielenia.
Szczególną uwagę badaczka zwróciła na termin
(i zjawisko) „bałkanizmu” i wywodzącą się
z niego „bałkanizację” – Schimpfwort (obelga)
na „oznaczenie nie tylko parcelacji dużych i zdolnych
do życia jednostek politycznych, lecz także powrót
do tego, co plemienne, zacofane, prymitywne i barbarzyńskie”.
Najbardziej przykra w tym redukcjonizmie zdaniem Todorovej jest
całkowita dekontekstualizacja terminu i jego paradygmatyczne
łączenie z ogromną liczbą w rzeczywistości
niewłaściwych problemów. Bałkany są opisywane nie
po prostu jako europejski „Inny” (tak z reguły opisywane są
wszystkie ziemie wschodnioeuropejskie). Są ukazywane jako
szczególnie dzikie, zaś zamieszkujący je ludzie – jako
pierwotnie źli i skłonni do irracjonalnej przemocy.
„Podobnie jak w innych przypadkach to uogólnienie opiera
się na zredukowaniu znaczenia i stworzeniu stereotypu – zjawisko
to przybrało takie rozmiary i natężenie,
że cały ten dyskurs należy i warto poddać dogłębnej
analizie”[4].
Doświadczenia wschodnich Europejczyków z ich zachodnimi
sąsiadami rzeczywiście są pod wieloma względami
traumatyczne. Są obarczone marnymi nadziejami, gorzkimi urazami
i źle ukrytymi kompleksami psychologicznymi – niższości,
zdrady, kłamstwa, niedowartościowania. Wschodni Europejczycy nie
mogli nie odczuwać sprzeczności między wysokimi ideałami
głoszonymi przez demokracje zachodnie a praktyczną
polityką, która w dużo mniejszym stopniu
podporządkowana jest ideałom, w dużo większym zaś
pragmatycznie wykalkulowanym interesom narodowym. Było to oczywiste
jeszcze na długo przed haniebną próbą
udobruchania Stalina w Jałcie poprzez odstąpienie Polski
i innych państw wschodnioeuropejskich lub przejednania sobie Hitlera
kosztem Czechosłowacji. Jeszcze na początku lat 1920. premier
Wielkiej Brytanii David Lloyd George wzruszająco przyznawał się,
że gotów jest handlować nie tylko z bolszewikami,
lecz „nawet z kanibalami”[5]. Z kolei
w roku 1933, w apogeum zorganizowanego na Ukrainie przez
bolszewików Wielkiego Głodu, brytyjskie MSZ w całkowitej
zgodzie z zasadami „pragmatyzmu” poufnie informowało:
Prawda
oczywiście jest taka, że mamy pewne informacje na temat
warunków głodowych na południu Rosji [sic], podobne
do tych, które ukazały się w prasie… Nie
chcielibyśmy jednak ich upubliczniać, ponieważ władze
sowieckie mogłyby poczuć się urażone i to
przyniosłoby szkodę naszym relacjom[6].
Nie oznacza to oczywiście, że rozdźwięk
między wysokimi ideałami a rzeczywistością
geopolityczną może zostać całkowicie
przezwyciężony, zaś sprzeczność między
normatywnymi wartościami a praktycznymi interesami łatwo
zniesiona. Hans Morgenthau, klasyk „realistycznej” szkoły
we współczesnej politologii, twierdził,
że „abstrakcyjna etyka” nie ma w tej dziedzinie zastosowania.
Moralność decyzji politycznych jest określana nie poprzez cele,
tylko poprzez wyniki[7]. Faktycznie jest
to parafraza klasycznej formuły Carla von Clausewitza o polityce
jako sztuce możliwości.
Takie podejście niewątpliwie bazuje na trzeźwej
kalkulacji i być może nie wywoływałoby poważnych
zastrzeżeń, gdyby nie otwierało przestrzeni dla pozornie
logicznych uzasadnień kompletnie amoralnych decyzji
i działań jako rzekomo pragmatycznych, wyważonych
i jedynie możliwych. NATO bowiem rzeczywiście nie może
bombardować Moskwy w celu powstrzymania ludobójstwa
w Czeczenii, jak bombardowało Belgrad, by ratować Kosowian.
W podobny sposób wspólnota międzynarodowa nie może
wyzwolić Krymu czy Tybetu spod obcej okupacji, jak wyzwoliła Kuwejt.
Niemniej jednak poza środkami stricte militarnymi polityka
międzynarodowa ma bez liku innych narzędzi wpływu na państwa
notorycznie łamiące prawo międzynarodowe, chociaż
narzędzia te stosowane są jednak bardzo rzadko. Powodem tego nie jest
bynajmniej przereklamowany zachodni „pragmatyzm” zachodnich
przywódców, tylko – co jest częstsze – cynizm
i „elastyczność” zasad moralnych.
Wszystko to od dawna stawiało wschodnich Europejczyków
w ambiwalentnej sytuacji. Z jednej strony mieli dość
powodów, by uważać się za zdradzonych
i poniżonych przez zarozumiały „Zachód”
i w odpowiedzi pielęgnować wewnętrzny
antyokcydentalizm, resentyment, ksenofobię i natywizm – co
zresztą obserwujemy w wielu innych państwach świata.
Z innej jednak strony ta ideologiczna nisza od samego początku
była zajęta przez Związek Sowiecki, a zatem nielicznym
wschodnioeuropejskim intelektualistom chciało się
utożsamiać z agresywnie antyzachodnim nastawieniem reżimu
komunistycznego. W tym sensie musieli być okcydentalistami mimo woli,
wbrew własnemu resentymentowi.
Ten ich ambiwalentny stosunek do bliskiego i rodzimego
w wyobraźni, lecz rzeczywiście dalekiego i zdradliwego
Zachodu wyraźnie ujawnił się w połowie lat 1980.
w wynalezionej przez nich koncepcji Europy Środkowo-Wschodniej jako
potężnym argumencie na rzecz własnej europejskiej przynależności
i powrotu do europejskiej „normalności”. Było
to także przypomnienie dla Zachodu, że badania
nad odgrodzonym żelazną kurtyną regionem
wschodnioeuropejskim są tak naprawdę czymś więcej niż
– jak to trafnie ujął Timothy Garton Ash – „aneksem do sowietologii”
i że „Berlin Wschodni, Praga czy Budapeszt znajdują się nieco
w odmiennym położeniu niż Kijów czy Władywostok
oraz że Syberia nie zaczyna się za Murem Berlińskim”[8].
(To, czy Syberia zaczyna się w Kijowie i czy ukraińska
stolica znajduje się w odmiennym położeniu niż
Władywostok, w tamtych czasach nawet nie było przedmiotem
dyskusji – z oczywistymi dzisiaj tego skutkami).
Mimo semantycznego podobieństwa do popularnego w XIX w.
terminu Mitteleuropa wynaleziony przez wschodnioeuropejskich
intelektualistów termin „Europa Środkowa” nie zawierał
żadnych konotacji pangermanistycznych. Całkiem przeciwnie:
podkreślał unikatowość i suwerenność
małych narodów wschodnioeuropejskich zaciśniętych
w przeciągu całej swojej historii między dwoma ekspansywnymi
mocarstwami i cały czas zagrożonych przez nie w samym swoim
istnieniu. Najbardziej znanym tekstem przedstawiającym tę
koncepcję stał się esej Milana Kundery Zachód porwany
albo tragedia Europy Środkowej (1984) opublikowany najpierw
w języku francuskim pt. Un Occident kidnappé, ou la
tragédie de l’Europe centraleix i następnie
w licznych tłumaczeniach, w tym w najczęściej
cytowanej angielskojęzycznej wersji na łamach
opiniotwórczego tygodnika „New York Review of Books”.
Kunderowski resentyment
Wielki objętościowo tekst Kundery zawierał faktycznie dwa
najważniejsze przesłania do zachodniej publiczności. Jedno
z nich sprowadzało się do rzetelnego uzasadnienia rzekomo
organicznej przynależności regionu do „Europy”, jego
wielosetletniego współuczestnictwa w europejskim życiu
kulturalnym oraz istotnym wkładzie we wspólne
dziedzictwo. Region środkowoeuropejski, jak twierdził Kundera, nie
istniał w odrębności od Zachodu i w niczym
istotnym od niego się nie różnił. Faktycznie
był częścią Zachodu, niesprawiedliwie od niego
odciętą, porwaną (kidnappé) przez
infernalną i złowrogą, w istocie swej
antyeuropejską Rosję. Wcale jednak nie wypływa z tego,
że region stał się „Wschodem”, Europa Środkowa bowiem,
jak wyjaśnia Kundera, to nie jest państwo lub suma państw,
tylko kultura i los: „Jej granice są wyobrażeniowe i trzeba
wyznaczyć je na nowo, wychodząc od każdej nowej
sytuacji historycznej. <…>. Tym co określa i wyznacza
środkowoeuropejską całość nie mogą więc
być granice (nieautentyczne, narzucone przez inwazje, podboje
i okupacje), lecz wspólne zasadnicze sytuacje, coraz
to inaczej grupujące te narody w wyobrażeniowych
i zmiennych granicach, wewnątrz których trwa ta sama
pamięć, to samo doświadczenie, ta sama wspólna tradycja[10]”.
Drugie przesłanie Kundery to protest, oskarżenie Zachodu
o ograniczoność i krótkowzroczność,
o ignoranckie i protekcjonalne potraktowanie regionu „Wschodu” jako
„Innego”, odmiennego od Zachodu, a zatem całkiem zasadnie
przekazanego Sowietom do ich „strefy wpływów”. Do tego
by nie doszło, twierdził autor, gdyby Zachodnia Europa sama
nie traciła poczucie własnej tożsamości kulturalnej,
gdyby odczuwała swą jedność jako jedność
kulturalną zamiast widzieć w Europie Środkowej jedynie jej
ustrój polityczny i w ten sposób sprowadzać jeden
z kluczowych elementów swojej historii i kultury
do jałowego konstruktu politycznego pod nazwą „Europa
Wschodnia”.
Esej Kundery zyskał nie lada rozgłos i stał się
programowym tekstem dla całego pokolenia intelektualistów
środkowo-wschodnioeuropejskich. Eksplicytnie legitymizował ich
najskrytsze „europejskie marzenia” i upragniony „powrót
do normalności”, a zarazem implicytnie zdelegitymizował
przymusowe włączenie regionu do bloku sowieckiego i jego polityczne
podporządkowanie zasadniczo antyeuropejskiemu „Centrum”. Nie zabrakło
również krytycznych ocen eseju pochodzących ze wszystkich
obozów. Jako jeden z pierwszych odezwał się rosyjski
poeta emigracyjny Josif Brodski, który całkiem słusznie
zwrócił uwagę na Kunderowski redukcjonizm, nadmiar
uogólnień, ograniczone lub jednostronne pojmowanie cywilizacji
europejskiej, nadużywanie efektownych dychotomii w rodzaju
Zachód – Wschód, uczucie – rozum, oni – my itp. „Prawda, smutna
prawda – pisał Brodski – jest inna: ten świetny pisarz (podobnie jak
wielu jego wschodnioeuropejskich braci) stał się nieświadomie
ofiarą geopolitycznej pewności podsuniętej mu przez los –
podziału na Wschód i Zachód. <…> jego
rozumienie geografii jest uwarunkowane przez jego wizję historii”[11].
Brodski poczynił sporo innych interesujących obserwacji,
odnotowując m.in., że nowoczesne państwo policyjne jest
tworem francuskiego Oświecenia, że Kapitał został
przetłumaczony na rosyjski z języka niemieckiego,
a znienawidzona przez Kunderę sowiecka wersja komunizmu jest
w tym samym stopniu produktem emocjonalnego radykalizmu Wschodu co
zachodniego racjonalizmu. Słusznie przypomniał koledze,
że Rosja nie tylko eksportowała komunistyczny totalitaryzm, lecz
także stawiała mu zacięty opór – dużo bardziej
zacięty (kąśliwie zauważa Brodski) niż Czechosłowacja
w roku 1948 lub 1968; zresztą obce czołgi wkraczały
do Pragi nie tylko z barbarzyńskiego Wschodu,
ale również z cywilizowanego Zachodu; w istocie
rzeczy cała ostatnia wojna w Europie była w dużym
stopniu „wojną domową zachodniej cywilizacji”[12].
Mimo dobrego stylu publicystycznego i trafnych uwag tekst
Brodskiego nie zyskał tej popularności co esej Kundery –
po części ze względu na wycieczki ad personam,
a po części z uwagi na zbyt emocjonalną
obronę Rosji i Dostojewskiego wzbudzającą
wątpliwości co do jego bezstronności także
w innych kwestiach. Zresztą najważniejszy mankament eseju
Brodskiego, zdaniem bośniackiego pisarza Adina Ljuki, był ten sam co
w przypadku eseju Kundery: żadnemu z autorów nie
udało się zagłębić w „poręczne dychotomie”
i dokonać ich dekonstrukcji, żadnemu nie udało się
wznieść się ponad poziom „słabiutkiego meczu
w ping-ponga” („traumatyzowany Czech” przeciwko „szerokiej rosyjskiej
duszy”) i poszukiwania alibi wyłącznie dla siebie – „jak
gdyby Zło wywodziło się ze Wschodu lub Zachodu”,
a nie ze słów i czynów każdego
człowieka, jego wyboru i odpowiedzialności[13].
Problem ten nie jest zbyt nowy, gdyż jeszcze w 1969 roku
poruszył go Václav Havel, polemicznie odpowiadając
na artykuł Kundery Czeski los opublikowany krótko
po sowieckiej inwazji na Czechosłowację. Havel stanowczo
odrzucił Kunderowski „pseudokrytyczny iluzjonizm”, który jego
zdaniem przybrał postać koncepcji „czeskiego losu”:
Nie wierzę w takie fatum i myślę, że przede
wszystkim my sami jesteśmy kowalami własnego losu. Nie uwolni
nad od tego ani wymawianie się egoizmem mocarstw, ani nasze
położenie geograficzne, ani powoływanie się
na stuletnie tradycje balansowania między suwerennością
a zależnością. To wszystko jest tylko abstrakcją,
która zwalnia nas od odpowiedzialności za konkretne działania[14].
Havel, obdarzony nieskazitelnym wyczuciem moralnym, bezbłędnie
odczuł zagrożenie relatywizmem i fatalizmem
oraz nieodpowiedzialnością zbiorową, które
mogłyby pojawić się w wyniku przypisywania
„położeniu geograficznemu” dyskursywnie wyolbrzymionego znaczenia.
Warto odnotować, że po 15 latach ten sam esencjalistyczny,
uproszczony argument „geograficzny” zostanie użyty w celu wywalczenia
specjalnego statusu „porwanego Zachodu” dla kilku okupowanych przez
Sowietów narodów, które zostały uznane
za „środkowoeuropejskie”, a zatem za szczególne,
odmienne od innych krajów Europy Wschodniej zniewolonych przez
komunistów. Kundera w istocie rzeczy sięgnął
po środki tej samej „geografii filozoficznej”,
do której zwalczania w jej sowieckiej reinkarnacji
geopolitycznej się zabrał. W obu jej odmianach nietrudno
zauważyć to samo, wywodzące się jeszcze z XVIII
wieku, esencjalistyczne podejście i ekskluzywistyczny patos.
Skłoniło to nawet zwolenników Kunderowskiego eseju
do sformułowania pewnych zastrzeżeń co
do popełnionych przez autora uproszczeń i manipulacyjnego
wykorzystania przezeń faktów i terminów. Timothy Garo
Ash zauważył m.in., że Kundera i jego zwolennicy posługują
się terminami „Europa Wschodnia” i „wschodnioeuropejski”
w negatywnych lub neutralnych kontekstach, za to niezmiennie
piszą „Europa Środkowa” lub „Środkowo-Wschodnia”, jeśli
kontekst jest „jednoznacznie pozytywny, przychylny lub sentymentalny”. Nie bez
sarkazmu przypomniał, że „Środkowoeuropejczykami” byli nie
tylko Kafka, Bartók i Hašek, lecz także Adolf Hitler;
że nacjonalizm i rasizm są lokalnym dziedzictwem w tym
samym stopniu, co wielokulturowość i tolerancja,
oraz że „[s]uperbiurokratyczna supremacja państwa
i formalizm prawny doprowadzony do absurdalnych (i niekiedy
już nieludzkich) skrajności”, były charakterystyczną
cechą regionu na długo przed nadejściem sowieckiego
komunizmu. „Czyż nie istnieją takie specyficzne
środkowoeuropejskie tradycje, które co najmniej ułatwiały
ustanowienie reżimów komunistycznych w Czechosłowacji
i na Węgrzech – tradycje, które reżimy owe
kontynuują z powodzeniem po dziś dzień?”[15].
Dekadę wcześniej Tony Judt jeszcze ostrzej wypowiedział
się na temat rzekomej ekskluzywności regionu
środkowoeuropejskiego:
Mniemanie,
że kiedyś ta część kontynentu była prawie
że rajem kulturowej, językowej oraz etnicznej
różnorodności i zgodności produkującym
niewypowiedziane bogactwa kulturowe oraz intelektualne, stało
się w ostatnich latach częścią zachodnich
wyobrażeń na temat tego regionu. Tymczasem […] rzeczywista
Europa Środkowa od czasów bitwy na Białej
Górze [1620] i do dziś pozostaje regionem trwałej
nietolerancji etnicznej i religijnej naznaczonym zaciekłymi
waśniami, krwawymi wojnami i częstymi mordami różnej
skali – od pogromów po ludobójstwa. Europa Zachodnia,
rzecz jasna, nie zawsze była lepsza, ale miała trochę
więcej szczęścia, co jest prawie tak samo dobrze [16].
Rzeczywista tragedia Europy Wschodniej
Bodajże najlepszą analizę przyczyn wschodnioeuropejskiego
opóźnienia wobec Zachodu znajdujemy w dawnym (1990),
aczkolwiek wciąż aktualnym artykule Györgya Schöpflina
poświęconym tradycjom politycznym Europy Wschodniej[17].
Biorąc jako punkt wyjścia przede wszystkim koncepcje swego rodaka
Jenő Szűcsa, unika jednak popadania w esencjalizm, poczyniwszy kilka
słusznych zastrzeżeń[18].
Podkreśla m.in., że chodzi mu nie o prymordialne
wspólnoty Wschodu i Zachodu, tylko o dwie odmienne,
historycznie ukształtowane tradycje polityczne, które
na różne sposoby korelują, lecz całkowicie nie
pokrywają się z żadnym konkretnym tworem państwowym
usytuowanym między zachodem kontynentu (Brytania i Francja)
i jego „dalekim wschodem” (Rosja). Takie zastrzeżenia pozwala mu
na niuansowanie niektórych uproszczeń Szűcsa i uniknięcie
Huntingtonowskiego redukcjonizmu, czyli pokusy interpretowania wszystkich
różnic (i odpowiednio konfliktów) między narodami
w kategoriach różnych „cywilizacji” poprzez łączenie
w jednym klastrze cywilizacyjnym zgoła odmiennych wspólnot
politycznych na podstawie samego tylko pokrewieństwa religijnego[19].
„Tradycje polityczne” Schöpflina to jedynie abstrakcje, czyste
weberowskie idee, którymi można swobodnie operować
w wyobraźni, podczas gdy w świecie rzeczywistym
ujawniają się i operacjonalizują tylko do pewnego
stopnia. Europa Zachodnia reprezentuje w tym modelu jeden kraniec
ideologicznego spektrum, Rosja zaś inny. Europa Wschodnia okazuje się
gdzieś pośrodku – zarówno w aspekcie geograficznym, jak
i kulturowym. Dwie rozpatrywane przez autora tradycje polityczne
fundamentalnie różnią się pod względem sposobu
powstania, legitymizacji i sprawowania władzy politycznej. Tradycja
zachodnia wyrasta z wczesnego podziału władzy między
instytucje świeckie a kościelne, czemu wyraźnie
sprzyjał ponadnarodowy charakter kościoła katolickiego.
Stąd pojawia się charakterystyczna właśnie dla Zachodu idea
ograniczenia władzy absolutnej formalnymi zasadami (poczynając
od angielskiej Magny Karty [1215] jako dalekiej poprzedniczki nowoczesnych
konstytucji) oraz idea stosunków umownych między
władcą a poddanymi, co było nie do pomyślenia ani
w Imperium Rosyjskim, ani w Osmańskim, ani w innych
imperiach „wschodnich”.
Europa Wschodnia albo nie miała takiej tradycji, znajdując
się pod rządami „orientalnych” imperiów – rosyjskiego
i tureckiego, albo też miała je w osłabionej postaci,
będąc pod kontrolą formalnie „zachodnich”, lecz bardziej
zacofanych (w porównaniu z Anglią i Francją)
Habsburgów i Hohenzollernów. Upaństwowienie religii
w Imperium Rosyjskim i Osmańskim jeszcze bardziej
komplikowało pojawienie się jakiegokolwiek pluralizmu politycznego
na ich terytoriach. Pod tym względem Europę Wschodnią
rzeczywiście można uważać za „strefę
przejściową między zachodnią tradycją podziału
władzy a wschodnią tradycją jej koncentracji”[20].
Wszystkie narody wschodnioeuropejskie wkroczyły w epokę
niepodległości po pierwszej wojnie światowej, mając
wspólne priorytetowe zadanie – tzw. modernizacji doganiającej.
Wszystkie one odstawały od państw zachodnich i miały
podobne problemy odziedziczone po mocarstwach, do których
należały. W dziedzinie gospodarki był
to niedorozwinięty przemysł i przestarzałe rolnictwo,
słaba burżuazja i patrymonialne chłopstwo, ogólna
niechęć do ryzyka przedsiębiorczego oraz niska dyscyplina
gospodarcza i odpowiedzialność. Politykę wszędzie
charakteryzowała głównie władza hegemoniczna,
skorumpowana i często kooptowana do władz opozycja,
neofeudalna biurokracja (wywodząca się przeważnie z warstw
wyższych, szlacheckich) i rozbudowana sieć nieformalnych relacji
i wpływów. W sferze społecznej zauważalne
były segmentacja etniczno-narodowa i fragmentacja społeczna,
niska mobilność społeczna i ograniczona komunikacja
międzygrupowa. Wartości Gemeinschaft (tradycyjnej wspólnoty
o dziedzicznym statusie i statycznym sposobie życia)
na ogół dominowały nad wartościami Gesellschaft
(zaangażowania obywatelskiego, inicjatywy i solidarności).
Jednocześnie narody wschodnioeuropejskie istotnie
różniły się od siebie poziomem rozwoju,
w zależności przede wszystkim od ich dziedzictwa
historyczno-cywilizacyjnego, czyli przynależności w przeszłości
do bardziej rozwiniętych imperiów austriackiego
i pruskiego (i, co za tym idzie, do kręgu
katolicko-protestanckiego chrześcijaństwa zachodniego) lub
do bardziej zacofanych imperiów rosyjskiego i osmańskiego
(a zatem do kręgów prawosławia i islamu). Europa
Środkowo-Wschodnia rzeczywiście pod kątem rozwoju była
bliżej krajów zachodnich, dlatego też mit o „porwanej
Europe” nie jest całkiem bezzasadny. Schöpflin nie omawia
tej kwestii szczegółowo, ale daje do zrozumienia,
że sowiecka i ogólniej komunistyczna dominacja
to nie jedyna i nawet nie najważniejsza przyczyną zacofania
regionu wschodnioeuropejskiego. Rozwój Grecji, która po
wojnie nie znalazła się w strefie wpływów
Związku Sowieckiego, naocznie pokazuje rolę dużo
głębszych czynników historyczno-strukturalnych[21].
Nawet obecnie, mimo prawie półwiecznej przynależności
do UE i otrzymanego od niej wsparcia gospodarczego
i instytucjonalnego, Grecja pozostaje najbardziej zacofanym państwem
unijnym, coraz bardziej ustępując w ostatnich latach
odnoszącym największe sukcesy państwom dawnego bloku
komunistycznego – Czechom i Słowenii.
Przykład Grecji wyraźnie ilustruje rolę „geografii
filozoficznej” w losie różnych narodów, w tym
wschodnioeuropejskich. Bodajże jedynym bowiem powodem, dla jakiego Grecja
na początku lat 1990. wyglądała na bardziej
rozwiniętą od Czechosłowacji, było to,
że swego czasu została swawolnie uznana za „zachodnią”
i wciągnięta w euroatlantycką orbitę
polityczno-gospodarczą, podczas gdy Czechosłowację (wraz
z innymi państwami regionu) uznano za „wschodnią”
i oddano pod kuratelę komunistycznego ZSRS. Geopolityczne
szufladkowanie okazało się zatem dla wschodnich Europejczyków
doniosłe w skutki i nawet dziś skłania ich do możliwie
dalszego dystansowania się od niebezpiecznej strefy geograficznej
(„geograficzno-filozoficznej”), która nie wróży im nic
dobrego – tylko izolację, wyobcowanie, a nawet zdradę.
„Europa Środkowa” natomiast zamienia się w koło
ratunkowe dające narodom wschodnioeuropejskim szansę na ratunek
na pokładzie zachodnioeuropejskiego okrętu flagowego.
Zasługują na to jednak tylko niektórzy: Czechy,
Węgrzy, Słowacy, którzy stanowczo nie chcą być
„wschodnimi Europejczykami”, oraz być może Słoweńcy,
którzy wszelako odżegnują się
od przynależności do „Bałkanów”. Wszyscy
pozostali muszą albo dodawać kolejny przymiotnik
z łącznikiem, zmieniając Europę „Środkową”
w „Środkowo-Wschodnią”, albo też wymyślać dla
siebie jakieś alternatywne geograficzne („geograficzno-filozoficzne”)
określenie, zaliczając siebie do państw „nordyckich” lub
„śródziemnomorskich”, byle tylko nie znaleźć się
w dyskursywnie skompromitowanej i geopolitycznie niebezpiecznej
„Europie Wschodniej”. Ukraińcy, Białorusini i Mołdawianie
nie mają w tej sytuacji szczególnego wyboru poza pogodzeniem
się z dyskursywnym zaliczeniem ich do „Eurazji” (nowo
wynaleziony eufemizm na określenie Rosji i jej „prawowitej
strefy wpływów”) lub też przyjęciem alternatywnego
określenia „nowa Europa Wschodnia” wobec zniknięcia tej „starej”.
John-Paul Himka, znany kanadyjski historyk, naśmiewał się
z tej „geografii najnowszej”, która ma Zachód
i Centrum, ale nie ma Wschodu. „Foucaultowi przypadłaby
do serca ta ziejąca rana geograficzna” – pisał sarkastycznie,
czyniąc aluzję do umiejętności francuskiego filozofa
w zakresie dekonstrukcji manipulacji dyskursywnych i „ukazywania
stosunków władzy zapewniających organizację
i akumulację dyskursów zwanych «wiedzą»”. Taka analiza
niewątpliwie pokazałaby, że „podział na regiony
nie jest aktem neutralnym pod kątem wartości czy narracji”;
regionalizacja ma duże „znaczenie polityczne”; każde nadanie nazwy
lub jej zmiana wykazuje „przesunięcie i rekonfigurację
stosunków władzy”[22].
Możemy wobec tego stwierdzić, że koncept „Europy
Środkowej” powstał jako dyskursywna próba „bezsilnych”
narodów zniewolonych przez Związek Sowiecki uzyskać
„siłę”, symbolicznie utożsamiając się z Zachodem
i skłaniając Zachód do dyskursywnego odwzajemnienia
się. Była to próba wykorzystania „miękkiej
siły” Europy jako przeciwwagi dla „twardej siły” Moskwy. Nie dziwi,
że koncept ten zyskał olbrzymią popularność,
będąc odebrany jako projekt wyzwoleńczy, „emancypacyjny”, jako
„metafora protestu”[23]. Nikt wówczas
szczególnie nie zastanawiał się nad jego usytuowaniem
przestrzennym i potencjalną ekskluzywnością.
Sytuacja dramatycznie zmieniła się w latach 1989–1991,
po upadku sowieckiego imperium, kiedy to koncept „Europy
Środkowej” przestał być środkiem symbolicznej emancypacji
w utopijnej sferze kultury i zmienił się w narzędzie
dyskursywnego lobbowania w okrutnych chaszczach polityki praktycznej.
W miarę tego, jak zaostrzała się walka
o członkostwo w uprzywilejowanych klubach UE i NATO,
na pierwszy plan wysunął się inny, ekskluzywistyczny wymiar
konceptu: „odcinanie od dawnej Europy Wschodniej jej części
wschodnich zaliczanych teraz do «dawnego ZSRS» lub «Eurazji» oraz jej
okolic południowych nazywanych teraz «Europą
Południowo-Wschodnią» lub – częściej – «Bałkanami»”[24].
Przeobrażeniu się koncepcji Europy Środkowej z idei
wolnościowej w doraźne narzędzie polityczne
towarzyszyło równoległe przeobrażenie koncepcji Europy
z ideału kulturowego, utożsamianego z liberalizmem
i demokracją, w „międzynarodową solidarność
kapitału przeciw biedzie”. <…> Daleko jej było do koncepcji
mającej moc zbudowania rzeczywistego, instytucjonalnie sformalizowanego
regionu. Została zaprzęgnięta – w charakterze
doraźnego uzasadnienia – do działania mającego
umożliwić wejście w struktury zinstytucjonalizowanej Europy[25].
W konsekwencji, podsumowuje ukraiński filozof Wołodymyr
Jermołenko, idea „porwanego Zachodu” stała się zbawienna dla
samej Europy Środkowej, ale zgubna dla Europy Wschodniej. Zamiast
burzyć mur między Wschodem a Zachodem tylko przesuwała go
dalej na wschód. Zamiast walczyć z totalitaryzmem jako
uniwersalnym zjawiskiem geograficznie usytuowała go na terenach ZSRR,
uczyniwszy nasze wschodnioeuropejskie tereny na zawsze „przeklętymi”
terytoriami… Zamiast zachować wierność własne formule
i widzieć możliwie jak najwięcej różnorodności
na kontynencie europejskim Kundera rozbił go na dwie binarne
części: humanistyczny Zachód i demoniczny Wschód,
który porwał część Zachodu[26].
Niemniej jednak, mimo wszystkich ujemnych implikacji, koncept Europy
Środkowej (zmieniony w Europę „Środkowo-Wschodnią”,
by włączyć tam również Polaków)
odegrał, przynajmniej na początku, pozytywną rolę
w mobilizacji „narodów środkowo-wschodnioeuropejskich”
przeciwko sowieckiej quasi-kolonialnej dominacji i stworzeniu pewnych
punktów orientacyjnych na drodze rozwoju proeuropejskiego – „powrotu
do Europy”. Według trafnej obserwacji tegoż ukraińskiego
autora uproszczona idea środkowoeuropejska – „Kunderowska magiczna
formuła” – jednak zadziałała:
Nie sposób wyobrazić sobie instytucjonalnego rozszerzenia EU
po 2000 roku bez tych przesunięć ideologicznych, które
miały miejsce – za sprawą Kundery i innych artystów
i intelektualistów – w latach 1980. Schemat był uroczy,
prosty i sprawny. Był bardzo potrzebny dla lat osiemdziesiątych[27].
Teleologia rozwoju jako produkt uboczny „geografii
filozoficznej”
Dzisiaj, po tym, jak wszystkie „niesowieckie” republiki dawnego
bloku komunistycznego wstąpili do Unii Europejskiej lub otrzymali
oficjalną perspektywę członkostwa, ekskluzywistyczny aspekt
konceptu „Europa Środkowa” stał się zauważalny jak nigdy
wcześniej. Szczególnie dobitnie i gorzko jest odczuwany
w „gorszej” części Europy Wschodniej, programowo
i manifestacyjnie pozostawionej poza obszarem poszerzenia się Unii.
Podobnie jak w roku 1945, „geografia filozoficzna” ponownie wytyczyła
w Europie nowe linie podziału, dostarczając geopolitycznym
„realistom” gotowego zestawu quasi-historycznych narracji
oraz ideologicznie zmodyfikowanych argumentów. Nie tylko
konwencjonalnie oznaczyła Rosję jako głównego
europejskiego „Innego” (co zresztą nie zbytnio odbiega od pozycjonowania
się samej Rosji)[28], lecz także
zaliczyła de facto wszystkie państwa postsowieckie
(z wyjątkiem krajów bałtyckich) do strefy
„uprzywilejowanych interesów” Rosji. W całkowitej zgodzie
z „geografią filozoficzną” UE oficjalnie utrzymuje,
że uznanie tego lub innego państwa za europejskie jest
„przedmiotem decyzji politycznej”. W ten sposób Ukraina,
Białoruś i Mołdawia okazują się we mglistej
przestrzeni „eurazjatyckiej” i są wzmiankowane we wszystkich
dokumentach unijnych jako „państwa partnerskie” lub „państwa
sąsiadujące”, ale bynajmniej nie „europejskie”.
„Eurazja” jawi się tutaj jako dyskursywny sobowtór lub
raczej antypoda „Europy Środkowej”. Oba oznaczniki pełnią
podobne funkcje aksjologiczne, tyle że o przeciwnych znakach.
Przynależność do „Europy Środkowej” potęguje
europejski wizerunek „lepszej” części Europy Wschodniej
i legitymizuje jej integrację euroatlantycką, podczas
gdy przynależność do „Eurazji” dyskursywnie umocowuje
nieeuropejski wizerunek „gorszej” części Europy Wschodniej i delegitymizuje
jakiekolwiek eurointegracyjne roszczenia z jej strony. Nietrudno
dopatrzeć się w tym nowym rodzaju „eurazyjskości”,
według Edwarda Saida, próby dyskursywnej kontroli
i manipulowania tzw. „Eurazją”, czyli – bez zbędnych
eufemizmów – republikami postsowieckimi. Warto odnotować,
że termin „Eurazja” zadomowił się zarówno
w Rosji, jak i na Zachodzie, aczkolwiek z różnych
powodów. Obecnie w Rosji dyskurs „eurazjatycki” służy jej
dominacji na przestrzeni postsowieckiej i reintegracji
tej przestrzeni, podczas gdy na Zachodzie służy on przede
wszystkim marginalizacji państw postsowieckich i ich wykluczeniu
z projektów europejskich (UE i NATO) oraz zaliczeniu
do strefy „uprzywilejowanych interesów” Rosji.
Jest bez znaczenia, czy samym Ukraińcom lub Mołdawianom podoba
się ten nowy „jałtański” podział. Wszystkie państwa
postsowieckie od samego początku były wyraźnie odseparowane
w polityce Zachodu od „niesowieckich” państw
postkomunistycznych. Podczas gdy te ostatnie zostały jednoznacznie
uznane za kraje „europejskie” i suwerenne,
których potencjalne dołączenie do UE i NATO
zostało uzależnione wyłącznie od spełnienia
standardowych dla wszystkich kryteriów członkostwa, te pierwsze
zostały z założenia przypisane do przestrzeni
„eurazjatyckiej” bez względu na ich własne aspiracje
i samoidentyfikację. Nikt nigdy nie planował stosować wobec
nich żadnych kryteriów kopenhaskich, gdyż ich
członkostwo z założenia nie było na porządku
dziennym. Co za tym idzie, nie mogły otrzymać żadnej pomocy
współmiernej do tej przewidzianej dla mających
więcej szczęścia zachodnich sąsiadów. O ile
zatem ich dzisiejsze odstawanie od środkowoeuropejskich
sąsiadów ma głębsze przyczyny społeczno-historyczne,
odstawanie od państw bałkańskich jest uwarunkowane
głównie lub nawet wyłącznie zgoła odmienną
polityką wobec nich ze strony Zachodu.
Eksperci nieczęsto porównują zachodnie „republiki”
dawnego ZSRS do państw bałkańskich, chociaż
to właśnie one w początkach transformacji
postkomunistycznej wykazywały niezwykle dużo podobieństw
w zakresie wszystkich wskaźników społeczno-gospodarczych,
a zarazem i jedne, i drugie istotnie różniły
się (szczególnie pod względem kultury politycznej)
od bardziej rozwiniętych państw Europy Środkowo-Wschodniej
i Bałtyku. To właśnie na ich tle państwa
postsowieckie wyglądają dziś na beznadziejnie zacofane
i to właśnie na tej przepaści między nimi
akcentują dziś zachodni eksperci, uzasadniając
włączenie jednych do paneuropejskiego projektu
i wyłączenie drugich[29]. Tymczasem ten
argument wykazuje wszystkie cechy samospełniającej się
przepowiedni. Państwa bałkańskie w ramach odpowiedniej
teleologii cywilizacyjnej zostały uznane apriorycznie
za „europejskie”, dokładnie jak swego czasu Grecja, a zatem
dostały wszechstronne wsparcie i ostatecznie potwierdziły,
że rzeczywiście są „europejskie”; natomiast zupełnie
podobne do nich pod każdym względem (a nawet nieco
bardziej rozwinięte) zachodnie republiki postsowieckie uznano apriorycznie
za „nieeuropejskie” („eurazjatyckie”) i pozostawiono bez wsparcia
pod destrukcyjnym wpływem Rosji, w rezultacie więc
„przewidywalnie” potwierdziły one swój „nieeuropejski” charakter.
Niemniej jednak wydarzenia ostatnich dekad jeżeli nie
sprostowują, to przynajmniej podają
w wątpliwość ekskluzywistyczny koncept Milana Kundery
od razu w dwóch aspektach. Z jednej strony dwa państwa
postkomunistyczne, które odniosły największe sukcesy i –
wydawać by się mogło – potwierdzały cywilizacyjną
wyjątkowość regionu środkowoeuropejskiego, czyli Węgry
i Polska, przeżywają ostatnio zauważalny kryzys ustroju
liberalno-demokratycznego przez niektórych odbierany jako wręcz
„antyliberalna kontrrewolucja”[30]. Z drugiej
zaś strony seria demokratycznych, antyautorytarnych, głównie
proeuropejskich rewolucji w państwach postsowieckich pokazuje,
że wolność, godność
i sprawiedliwość to są wartości uniwersalne
i że ani Europa Zachodnia, ani „Środkowa” nie mają
do nich wyłącznego prawa. Nadszedł chyba więc czas,
by przypomnieć sobie wnikliwą obserwację poczynioną
przez Normana Daviesa jeszcze na początku lat 1990.:
Europa
Wschodnia nie jest mniej europejska tylko dlatego, że jest uboga,
słabiej rozwinięta czy rządzona przez tyranów.
Przeciwnie, właśnie dlatego, że tak wielu rzeczy ją
pozbawiono, stała się pod wieloma względami bardziej
europejska i mocniej przywiązana do wartości, które
bogaci mieszkańcy Zachodu skłonni są uznawać
za oczywiste i same przez się zrozumiałe[31].
Zburzenie Muru Berlińskiego było jedynie początkiem
długotrwałego i wyczerpującego procesu. W Europie
Wschodniej jest jeszcze sporo murów do zburzenia –
właśnie zburzenia, a nie supremacyjnego przesuwania dalej
na wschód.
Mykoła
Riabczuk – ukraiński publicysta, poeta, eseista
i tłumacz, wykładowca, wieloletni dyrektor ukraińskiego PEN
Clubu i juror Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus”.
[1]
L. Wolff, Inventing Eastern Europe: The Map of Civilization on the
Mind of the Enlightenment. Stanford: Stanford University Press, 1994, s. 7
(tu i dalej tłum. cytatów ze źródeł
w językach obcych A.S.).
[2] E. Said, Orientalizm, tłum. M. Wyrwas-Wiśniewska,
Poznań 2005, s. 31.
[3]L. Wolff, op. cit., s. 8.
[4] M. Todorova, Bałkany wyobrażone, tłum.
P. Szymor i M. Budzińska, Wołowiec: Czarne 2008, s. 19–20.
[5] H. Fisher, Mr. Lloyd George’s Foreign Policy 1918–1922,
„Foreign Affairs”, March 1923;
https://www.foreignaffairs.com/articles/united-kingdom/1923-03-15/mr-lloyd-georges-foreign-policy-1918-1922
[6] Cyt. za: M. Carynnyk, L. Luciuk, and B. Kordan (eds.), The
Foreign Office and the Famine: British Documents on Ukraine and the Great
Famine of 1932–1933, Kingston: Limestone Press 1988, s. 397.
[7] H. Morgenthau, Polityka między narodami Walka
o potęgę i pokój, przejrzał
i uzupełnił K. W. Thompson, tłum. R. Włoch,
Warszawa: Difin 2010.
[8] T. G. Ash, Czy Europa Środkowa istnieje?, „Zeszyty Literackie” 1987
nr 17, s. 26.
[9] Le Débat, n° 5 (27), novembre 1983, p. 3–23.
[10] M. Kundera, Zachód porwany albo tragedia Europy
Środkowej, tłum. M. L., „Zeszyty Literackie”, 1984, nr 5,
s. 23, 24.
[11] J. Brodski, Dlaczego Kundera myli się co
do Dostojewskiego, tłum. A. Zagajewski, „Zeszyty Literackie”
1996, nr 55, s. 103, 102.
[12] Ibidem, s. 106.
[13] A. Ljuca, From Nowhere with Love, „Spirit of Bosnia”
5.03.2017,
http://www.spiritofbosnia.org/volume-8-no-2-2013-april/an-essay-from-nowhere-with-love/
[14] V. Havel, Czeski los, tłum. A. S. Jagodziński,
„Karta” 2013, nr 77, s. 34.
[15] T. G. Ash, op. cit., s. 29.
[16] T. Judt, The Rediscovery of Central Europe, „Deadalus” 1990,
t. 119, nr 1, s. 48.
[17] G. Schoepflin, The Political Traditions of Eastern Europe,
„Daedalus” 1990, t. 119, nr 1.
[18] J. Szücs, The Three Historic Regions of Europe, An Outline,
„Acta Historica Scientiarum Hungaricae” 1983, t. 29, nr. 2–4, s. 134–181.
[19] S. Huntington, The Clash of Civilizations?, „Foreign Affairs” 1993, t. 72,
nr 3, s. 22–49; https://www.foreignaffairs.com/articles/united-states/1993-06-01/clash-civilizations
[20] G. Schoepflin, op. cit., s. 61–62.
[21] Ibidem, s. 88.
[22] J.-P. Himka, What’s in a Region? Notes on ‘Central Europe’,
„HABSBURG” 8.05.2002, archiwum dyskusji w H-Net,
https://la.utexas.edu/users/arens/austint/habs.pdf
[23] M. Todorova, op. cit., s. 315.
[24] J.-P. Himka, op. cit.
[25] M. Todorova, op. cit., s. 342–343.
[26] Â. Şđěîëĺíęî, Ěđłż
ďđî Şâđîďó, „Ęđčňčęŕ” 2013, nr 11–12, s. 11,
https://krytyka.com/ua/articles/mriyi-pro-evropu
[27] Ibidem.
[28] I. Neumann, Russia as Europe’s Other, Paper presented
to the Second Pan-European Conference in International Relations,
Paris, 13–16.09.1995; https://core.ac.uk/reader/6538476
[29] G. Mangott, Deconstructing a Region, w: D. Hamilton and
G. Mangott (eds.), The New Eastern Europe. Ukraine, Belarus &
Moldova, Washington DC: Center for Transatlantic Relations 2007.
[30] I. Krastev and S. Holmes, The Light that Failed: A Reckoning,
London: Allen Lane 2019.
[31] N. Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią,
tłum. E. Tabakowska, Kraków: Znak 2010, s. 55.
Kultura Enter
2020/05 nr 98
http://kulturaenter.pl/article/esej-riabczuk-kundera/?fbclid=IwAR32h0ndopvUENTN-fytNDthkzbqorFm8pJ-enzPMFbf5c_kODMDehXb0JY
|