|
Krzysztof WarlikowskiO dewiacjach w kulturzeOto fragment
przemówienia Krzysztofa
Warlikowskiego, reżysera
teatralnego, w Parlamencie Europejskim: "Pochodzę z Polski,
z kraju, który po transformacji ustrojowej utracił grupę społeczną nazywaną
inteligencją i żmudnie zaczął budować nowe autorytety, także w dziedzinie kultury. Jednocześnie kultura, podobnie jak inne
sfery życia, stała się strefą działania wolnego rynku, który zaczął wywracać kryteria i wartości. Telewizja, prasa, media nieuchronnie stały się maszyną do produkowania powierzchni reklamowych. Bezinteresowność,
tak ważna dla sztuki, straciła
na znaczeniu. Wszyscy zaczęli schlebiać przeciętnym gustom i niskim
potrzebom. Kicz i głupota były tłoczone do oczu i głów
odbiorców. Mieli konsumować, kupować podejrzane produkty sztukopodobne. To proces chyba bardziej rujnujący dla kultury społeczeństwa niż handel podróbkami znanych marek dla ekonomii
przedsiębiorstw. Proces
ten obserwujemy w wielu niestety krajach. Ameryka wciąż daje “dobry” przykład.
Ale Polska i kraje Europy wschodniej
były wyjątkowo podatne na to ogłupianie.
Konsumpcja była czymś nowym i upragnionym, a więc zdawała się być dobrem. Niepostrzeżenie zaczęto podmieniać kulturę na popkulturę i rozrywkę. Obrócono znaki. Powolne procesy kulturotwórcze błyskawicznie straciły sens i znaczenie.
Zamiast krytyki i opinii pojawiły
się rankingi. Systemy ocen, gwiazdek,
like’ów. Twórcy,
bo trudno nazwać ich artystami, okazali się nieodporni na korupcję
wolnego rynku. Tylko nieliczni zachowali odpowiedzialność
za swoich widzów i nie chcieli
dawać im papki, na którą
tamci czekali lub wmawiano im,
że czekają. Myślę, że wytworzyliśmy osobliwy przemysł pogardy, w którym twórcy zamiast brać odpowiedzialność za widzów,
zaspokajali ich najgłupsze
pragnienia. Zepsucia nie było widać
natychmiast, ale powoli pejzaż po przegranej bitwie zaczął się wyłaniać. Pamiętam, jak za czasów komunizmu w Polsce książki były dobrem najwyższym. Stało się po nie w wielkich kolejkach, zdobywało. Nakłady ówczesne w porównaniu z dzisiejszymi były wręcz niewyobrażalne, a jednak książek brakowało.
Polowało się na klasykę i nową literaturę,
sterczało się w kolejkach na przykład
po pierwsze wydanie dramatów Becketta. Wierzyło się, że pewna baza
książek daje nam dostęp do europejskich kodów kultury, utrzymuje nas w Europie. Minęło niewiele czasu i książki
straciły swoją rangę i znaczenie.
Czytelnictwo zaczęło
gwałtownie maleć,
a książki zamieniać
się w produkty. Poradniki wypełniły półki sieciowych księgarń, a prawdziwe księgarnie zaczęły
znikać. I tak, nieodpowiedzialnie acz interesownie, doszliśmy do dna. Dzisiaj blisko 40% Polaków
nie rozumie tego, co czyta, a kolejne 30% rozumie w niewielkim stopniu. Co dziesiąty absolwent szkoły podstawowej nie potrafi czytać.
Aż 10 milionów Polaków (ok. 25%) nie ma w
domu ani jednej książki. Analfabetą
funkcjonalnym jest co 6 magister w Polsce. 6,2 miliona Polaków znajduje się poza kulturą
pisma, czyli nie przeczytało NIC, nawet artykułu w brukowcu. 40% Polaków ma problemy z czytaniem rozkładów jazdy czy map pogodowych. To są dane tak
niewiarygodne, że aż zabawne. A jednak napawają grozą." |