|
Rzeczpospolita 22-23.02.2203 Spotkanie nad mogiłami?BOGUMIŁA BERDYCHOWSKA Czy obchody wołyńskiej tragedii będą szansą na poprawienie stosunków między Polakami a Ukraińcami? Czy będziemy pamiętać, że nasza wspólna historia nie zaczęła się w 1943 roku? I czy skupimy się na oddaniu hołdu zabitym i męczeńsko pomordowanym, czy też na niekończących się oskarżeniach? Na lwowskich cmentarzach Orląt i Ukraińskiej Armii Galicyjskiej spotkali się 1 listopada ubiegłego roku Polacy i Ukraińcy, by wspólnie pomodlić się w intencji tych, którzy ponad 80 lat temu, w nadziei, że wywalczą własne państwa, skierowali broń przeciwko sobie. Cmentarze, które przez całe dziesięciolecia były symbolami polsko-ukraińskiego konfliktu, stały się miejscem spotkania. Modlitwom przewodzili zwierzchnik ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego kardynał Lubomyr Huzar i rzymskokatolicki metropolita Lwowa kardynał Marian Jaworski. Wyjątkowości temu spotkaniu przydawał fakt, że nie zorganizowano go w efekcie jakichś oficjalnych porozumień, lecz doszło do niego z inicjatywy ludzi dobrej woli z obu stron granicy. Polacy i Ukraińcy, którzy zjawili się 1 listopada na Łyczakowie, uczynili to z potrzeby serca i, przepraszam za górnolotne sformułowanie, z obywatelskiego obowiązku. I jedni, i drudzy chcieli pokazać, że oprócz środowisk ekstremistycznych po obu stronach granicy są ludzie, którzy uważają, że jeżeli zachowa się elementarny szacunek dla wrażliwości drugiej strony, to pomimo dramatycznych, a nawet tragicznych zaszłości historycznych można prowadzić dialog polsko-ukraiński. Nie ulega wątpliwości, iż większość zgromadzonych zdawała sobie sprawę, że nie będzie to dialog łatwy. A to przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na złożoność i dramatyzm polsko-ukraińskiej historii; po drugie zaś dlatego, że sami Ukraińcy nie odbyli jeszcze wielkiej debaty na temat swojej historii. Jeżeli Polacy nie wezmą pod uwagę zwłaszcza tego ostatniego faktu, skazani będą na postępującą frustrację, a dialog stanie pod znakiem zapytania. Dobrze to mieć na uwadze szczególnie w obliczu zbliżającej się 60. rocznicy antypolskiej akcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii (OUN-UPA) na Wołyniu. Trzy historie Uczestników ukraińskiej debaty o historii XX wieku można podzielić na trzy grupy. Pierwsza, pod względem ilościowym najliczniejsza, to historycy i publicyści reprezentujący postsowiecki model historiografii Ukrainy. Na przeciwległym biegunie ideologicznym znajdują się rzecznicy nacjonalistycznej wersji historii, nie tak liczni jak zwolennicy modelu postsowieckiego, ale równie głośni i aktywni. Trzecią grupę można nazwać rewizjonistyczną, ponieważ odnosi się ona krytycznie i do pierwszego, i do drugiego modelu historiografii. Sowieckie mity Według historyków "postsowieckich" Ukraina radziecka to efekt - choć niepełny - państwowotwórczych dążeń samych Ukraińców, a współczesna niepodległa Ukraina jest dziedziczką i kontynuatorką państwowości radzieckiej. W tym modelu większość sowieckich interpretacji XX-wiecznej historii Ukrainy (poza kosmetyką frazeologiczną) pozostała niezmieniona. Tak więc np. w dalszym ciągu pisze się o "wielkiej wojnie ojczyźnianej" czy o czerwonej partyzantce z lat II wojny światowej jako emanacji antyfaszystowskiego ruchu narodu ukraińskiego. Bohaterowie sowieccy w dalszym ciągu zajmują miejsca na cokołach, w większości w sensie jak najbardziej dosłownym (np. w Kijowie stoi pomnik Stanisława Kosiora, w dużej mierze odpowiedzialnego za klęskę wielkiego głodu z lat 1932 - 1933). Podobnie niezmienni pozostają również tzw. antybohaterowie. Do nich należą przede wszystkim członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Przy czym, o ile kilkadziesiąt lat temu ich główną zbrodnią było to, że postulowali stworzenie niepodległego państwa ukraińskiego, a co za tym idzie wystąpili przeciwko integralności Związku Radzieckiego, o tyle obecnie OUN i UPA (ta ostatnia w mniejszym stopniu) są oskarżane o rozpętanie brutalnego terroru wobec ukraińskiej ludności cywilnej. Ponieważ głosy na rzecz uznania wkładu UPA w walkę o niepodległą Ukrainę rozlegają się w ostatnich latach coraz mocniej, zwolennicy modelu postsowieckiego wprowadzają czasami rozróżnienie na złe, godne potępienia dowództwo (które współpracowało z niemieckim okupantem bądź unikało z nim walki nawet wtedy, kiedy okupacja w Komisariacie Rzeszy Ukraina stawała się coraz bardziej bezwzględna, i które przede wszystkim odpowiada za powojenny terror) oraz dobrych, zasługujących na prawa kombatanckie żołnierzy (którzy występowali w obronie ludności cywilnej nawet wtedy, kiedy ich dowódcy byli temu przeciwni). Jakby to nie było zaskakujące dla polskiego czytelnika, w oskarżeniach kierowanych pod adresem OUN i UPA z obozu postsowieckiego próżno byłoby szukać wołyńskiej rzezi polskiej ludności cywilnej. Tej albo w ogóle nie ma, albo jej znaczenie bagatelizuje się (jedynym bardziej znanym wyjątkiem był opublikowany kilka lat temu list kilkudziesięciu lewicowych i pochodzących ze wschodniej Ukrainy deputowanych do Rady Najwyższej, potępiający UPA). W dalszym ciągu podstawowym punktem odniesienia dla oceny UPA pozostają jej powojenne walki z cywilnym i wojskowym aparatem radzieckim. Najlepszym tego potwierdzeniem jest gorąca dyskusja, do której doszło w ubiegłym roku, kiedy pojawił się projekt ustawy, by prawa kombatanckie otrzymali wszyscy członkowie UPA, a nie tylko ci - co przewidywała ustawa z 1993 r. - którzy walczyli z okupantem niemieckim. Bez lęku przed popełnieniem większego błędu można sformułować tezę, że znacząca część społeczeństwa ukraińskiego traktuje model postsowiecki jako swój, a na pewno tak jest w przypadku zdecydowanej większość obecnego obozu władzy. Przeciwko okupantom W modelu nacjonalistycznym zasadniczym wydarzeniem w XX-wiecznej historii Ukrainy było powstanie najpierw Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a w latach II wojny światowej Ukraińskiej Powstańczej Armii - formacji, dla których głównym celem było stworzenie niepodległego i zjednoczonego państwa ukraińskiego (przy okazji przemilcza się tradycję całego ukraińskiego ruchu demokratycznego, który w swoim programie również miał wpisane dążenie do stworzenia ukraińskiego państwa). Najbardziej skrajni apologeci tego nurtu gotowi są usprawiedliwić nawet najbrutalniejsze działania OUN i UPA, w tym wobec ludności cywilnej, ponieważ miały one służyć osiągnięciu celu głównego, czyli stworzeniu ukraińskiego państwa. W tym sposobie widzenia ukraińskiej historii antypolska akcja UPA, która na Wołyniu przybrała charakter czystki etnicznej, nie pojawia się w ogóle lub jest prezentowana jako walka między Ukraińską Powstańczą Armią a Armią Krajową. Czasami, na przykład w wypowiedziach ostatniego dowódcy UPA Wasyla Kuka, prezentowana jest zupełnie zaskakująca dla polskiego odbiorcy teza, iż rzezie wołyńskie były efektem spontanicznego wybuchu gniewu wcześniej gnębionych przez Polaków ukraińskich chłopów, który to gniew przez dłuższy czas powstrzymywała właśnie UPA. Potępienie mordów na Polakach nie wchodzi więc w grę, bo nie były to - według zwolenników "nacjonalistycznego" postrzegania historii - zaplanowane czystki, a ponadto racja moralna była po stronie ukraińskiej, bo to Polacy byli intruzami, a nawet okupantami na ukraińskiej ziemi. Bez apologii Reprezentanci nurtu rewizjonistycznego starają się patrzeć na historię Ukrainy jako na proces stopniowego upodmiotowienia się Ukraińców, który ostatecznie doprowadził do powstania niepodległego państwa. Przy czym, w przeciwieństwie do swoich adwersarzy z nurtu nacjonalistycznego, nie godzą się na stawianie sprawy w kategoriach "cel uświęca środki". W przeciwieństwie zaś do nurtu postsowieckiego nie traktują Ukrainy radzieckiej jako "swojego" państwa, nie godzą się na sowieckie mity i przeciwstawiają się postsowieckiemu kanonowi bohaterów narodowych. Mówiąc innymi słowami: idea wysiłku państwowotwórczego (w tym ta spod znaku UPA) jest temu nurtowi bliska, choć jest on daleki od apologii wszystkich działań tej formacji. O ile walka UPA z wojskami niemieckimi i sowieckimi może liczyć na uznanie, o tyle akcja antypolska jest zdecydowanie odrzucana (co nie oznacza, że historycy reprezentujący ten nurt nie dociekają, jakie rozmiary miała ta akcja, co było jej celem oraz jak wielu Ukraińców poniosło śmierć w wyniku konfliktu polsko-ukraińskiego w latach II wojny światowej). Mimo że w warunkach ukraińskich (skomplikowana i dramatyczna historia oraz rozbieżności w interpretacji własnej przeszłości) nie jest to wcale proste, reprezentanci nurtu rewizjonistycznego starają się wziąć odpowiedzialność za całokształt historii swojego narodu, w tym za jej najbardziej mroczne fakty. Nieznany Wołyń Tym, co łączy znakomitą większość wypowiadających się o XX-wiecznej historii Ukrainy, jest mała, żeby nie powiedzieć znikoma, wiedza na temat tragedii wołyńskich Polaków. Wśród Ukraińców pochodzących ze wschodu i centrum kraju panuje - z nielicznymi wyjątkami - zupełna ignorancja. I właściwie trudno robić im z tego powodu zarzut, jeżeli weźmie się pod uwagę, że nawet traumatyczne tragedie samych Ukraińców (np. wielki głód z lat 1932 - 1933) w dalszym ciągu nie znalazły odpowiedniego miejsca nie tylko w podręcznikach historii czy polityce państwa, ale nawet w świadomości społecznej. Na zachodzie kraju dominuje wizerunek UPA jako antyniemieckiej, a przede wszystkim antysowieckiej partyzantki. Do takiego postrzegania UPA przyczyniła się również, chociaż to paradoksalne, sowiecka propaganda, która odsądzała tę formację od czci i wiary właśnie za działalność antyradziecką i kolaborację z Niemcami. Dla mordów na Polakach nie było w tej propagandzie miejsca. Nic więc dziwnego, że pierwszą reakcją większości Ukraińców na hasło "Wołyń" jest ciągle niedowierzanie. Dopiero ostatnio - jako poboczny efekt wewnątrzukraińskiej kontrowersji dotyczącej UPA - pojawiło się wiele informacji o polskiej tragedii z lat II wojny światowej, w tym o rzeziach na Wołyniu. Wypada tu wspomnieć o pięcioodcinkowym filmie dokumentalnym "Wijna bez peremożciw" (Wojna bez zwycięzców), wyemitowanym jesienią ubiegłego roku przez bardzo popularny kanał Inter (jeden z odcinków w całości poświęcony był konfliktowi polsko-ukraińskiemu z lat II wojny światowej). Nie oznacza to, że polscy historycy w pełni zgodziliby się ze wszystkimi tezami zawartymi w tym filmie, niemniej szeroki krąg ukraińskich odbiorców po raz pierwszy usłyszał o owym konflikcie i o tym, że w jego wyniku dziesiątki tysięcy Polaków (w tym kobiet, dzieci i starców) straciło życie. Nowością ostatnich miesięcy jest i to, że z różnych stron Ukrainy dochodzą głosy, iż w 60. rocznicę antypolskiej akcji OUN-UPA nie może zabraknąć ukraińskiego głosu w tej sprawie. - Zbrodnie przeciwko ludzkości nie mogą zostać usprawiedliwione - oświadczył Leonid Kuczma w ubiegłym tygodniu, goszcząc na Ukrainie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. - Prawda, nawet najbardziej gorzka, dotycząca przeszłości, nie powinna zaszkodzić naszym bardzo dobrym stosunkom - podkreślał szef ukraińskiego państwa. Rocznicowe obchody nie mają zakończyć się tylko na gestach polityków. Planuje się przeprowadzenie badań naukowych i konferencji poświęconych konfliktowi z lat 1943 - 1944, budowę monumentu upamiętniającego tragedię (ma się tam też znaleźć miejsce na kaplice katolicką i prawosławną), który miałby być jednocześnie symbolem rodzącego się pojednania polsko-ukraińskiego, szersze przedstawienie wołyńskiej tragedii w środkach masowego przekazu. Pozostaje mieć nadzieję, że plany te nie pozostaną jedynie na papierze. Ich realizacja z całą pewnością dobrze wypłynęłaby na stosunki między Polską a Ukrainą. Jakie szanse na pojednanie Jednak nawet realizacja tych planów nie przybliży nas do rzeczywistego pojednania, jeżeli przy okazji traumatycznej dla Polaków rocznicy zabraknie głosu ukraińskiego społeczeństwa (sprawa Cmentarza Orląt jest nauczką, że nawet najbardziej otwarte na polskie postulaty stanowisko władz ukraińskich niewiele znaczy, jeżeli nie towarzyszy mu zrozumienie ze strony społeczeństwa). Poza tym trzeba też jasno powiedzieć, że to, czy taki społeczny odzew się pojawi, zależy również od tego, jak będą przebiegały polskie obchody 60. rocznicy wydarzeń na Wołyniu. Można z nich uczynić seans antyukraińskiej nienawiści, ale można też stworzyć szansę duchowego spotkania się Polaków i Ukraińców poruszonych tragedią z przeszłości. Nie będzie to bynajmniej proste, ponieważ trudno odmówić ludziom, którzy przeżyli koszmar wołyńskich rzezi, prawa do bólu i negatywnych emocji. Również dlatego, że istnieją w naszym kraju środowiska, którym antyukraiński resentyment przesłania całą złożoność sytuacji w czasie II wojny światowej na byłych kresach II Rzeczypospolitej, które zdają się nie dostrzegać złowrogiej roli Niemców czy Sowietów na tamtych terenach i dla których wrogiem numer jeden na zawsze pozostaną Ukraińcy. To, czym będą obchody wołyńskiej tragedii dla stosunków między obydwoma narodami, zależeć będzie od tego, czy nie zapomnimy, że polsko-ukraińska historia nie zaczęła się w 1943 roku, oraz od tego, czy akcent zostanie postawiony na oddaniu hołdu zabitym i męczeńsko pomordowanym czy też na niekończących się oskarżeniach i - skazanych z góry na niepowodzenie - próbach meblowania ukraińskiej historii zgodnie z polską wizją przeszłości. W tym pierwszym przypadku możliwe jest spotkanie Polaków i Ukraińców nad mogiłami ofiar na wspólnej modlitwie, w drugim przy swoich grobach Polacy pozostaną samotni. Autorka jest członkiem Forum Polsko-Ukraińskiego |