|
Kuba Siekierzyński Pojednanie polsko-ukraińskieZbliża się 60-ta rocznica wydarzeń na Wołyniu. Świadomie używam określenia "wydarzeń", gdyż trudno jednoznacznie ocenić to, co działo się tam w 1943 roku. Jedno jest pewne: wzajemna nienawiść między narodami – polskim i ukraińskim – żyjącymi obok siebie od pokoleń, była bezprecedensowa. Jej podłożem była nie tylko bolesna przeszłość i doświadczenia krzywd, jakich doznali Ukraińcy ze strony mieszkających tam Polaków. Moim zdaniem, głównym motorem działań partyzantów UPA – z jednej strony ocenianych jako zbrodniarzy i ludobójców, a z drugiej okrzykniętych bohaterami narodowymi – była frustracja społeczna spowodowana bezsilnością wobec okoliczności wojennych. Frustracja, która znalazła ujście w ideologii, doprowadziła do zbrodni.[...] Trzeba być jednak świadomym faktu, że ocena tych wydarzeń dokonywana jest dopiero teraz – po przeszło pół wieku po tragedii. Ogrom fałszywej propagandy i przeinaczonej historii, jaki przetoczył się przez umysły ludzkie powoduje, że interpretacji, a tym bardziej oceny tamtych wydarzeń należy dokonywać z niezwykłą ostrożnością. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Ukraińskie środowisko historyków można z grubsza podzielić na trzy grupy (nazewnictwo za B. Berdychowską) : "radziecką", "nacjonalistyczną" i "rewizjonistyczną". Każda z nich stara się interpretować historię narodu i państwa ukraińskiego w nawiązaniu do różnych tradycji. Historycy "radzieccy" usiłują wskazać przede wszystkim na powiązania Ukrainy z Rosją, czerpią ze wzorców historycznych wypracowanych w czasach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. W oparciu o schematy "radiańskiej" myśli historycznej, operują pojęciami rodem z rosyjskiej historiografii (np. "Wojna Ojczyźniana" na określenie II Wojny Światowej, która nota bene zaczęła się wg nich w 1941 roku). Przeciwstawną wobec nich szkołą jest grupa "nacjonalistyczna". Nawiązuje ona przede wszystkim do myśli Dmytra Doncowa, ojca nacjonalizmu ukraińskiego. W każdym momencie historycznym, szuka akcentów narodowych, traktując sam naród, jako podmiot wszelkich wydarzeń historycznych. Ta grupa również posługuje się pewnymi schematami, opracowanymi przed II wojną światową, stąd częste nawiązania do Mychajła Hruszewskiego. Ostatnią grupą są tzw. "rewizjoniści". Starają się oni wypracować własne, nowe spojrzenie na historię narodu ukraińskiego i dziejów Ukrainy w ogóle. Poddają rewizji interpretację "nacjonalistyczną", odrzucając najczęściej dokonania myśli "radzieckiej". Jak twierdzi współczesny historyk, Jarosław Hrycak (przedstawiciel, jak sam twierdzi, opcji raczej rewizjonistycznej), bardzo niewielu Ukraińców dokładnie wie, co zaszło na Wołyniu. Wokół tych wydarzeń krąży więcej legend, niż faktów. A skoro tak jest, to czy można żądać, czy choćby oczekiwać od nich przeprosin? Strona polska zainteresowana jest żywotnie takim modelem pojednania, jaki miał miejsce z Niemcami. List biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1966 roku, zapoczątkował proces, który dokonuje się na naszych oczach. Pojednanie polsko-niemieckie właściwie jest już faktem. Jednak, żeby odnieść analogię do przyszłego pojednania polsko-ukraińskiego, trzeba uwzględnić fakt, że Niemcy znali swoją historię i długo pracowali nad jej internalizacją i pogodzeniem się z nią. Do dzisiaj trwają akcje edukacyjne o II Wojnie Światowej i Holokauście, wpisane w politykę informacyjną "nowej niemieckiej tożsamości". Rozdziały podręczników do historii zostały opracowane przez komisje niemiecko-polskie, niemiecko-izraelskie, niemiecko-francuskie, etc. A co robią władze ukraińskie? Prezydent Kuczma stara się "integrować" tożsamość ukraińską inkorporując do niej bohaterów poszczególnych regionów Ukrainy, wybiórczo pomijając innych. Jasno i precyzyjnie pomyślany chwyt polityczny, przynosi efekt jeszcze większej dezinformacji i mętliku w rozeznaniu historycznym Ukraińców. Stawianie w jednym rzędzie Tarasa Szewczenki, Nestora Machno, Symona Petlury i Stepana Bandery jest tak samo na miejscu, jak wpisywanie w zbiór polskich bohaterów narodowych Adama Mickiewicza, Michała Drzymały i Jakuba Szeli. Czy możemy zatem, jako strona polska, coś zrobić? Naturalnie. Nie możemy czekać bezczynnie, aż Ukraina upora się z własną historią. Tak samo, jak polska historia wiele zawdzięcza przedstawicielom środowisk zagranicznych, tak naszą rolę widziałbym we współpracy w badaniach historycznych. Ważne jest to, żeby ukraińskie zmagania z własną historią komentować tam, gdzie dotyczą naszych wzajemnych stosunków. Nie możemy przy tym pozwolić, by górę wzięły emocje. Dopóki zajmować się tym będą osoby, które bezpośrednio lub pośrednio ucierpiały w wyniku rzezi wołyńskiej czy akcji "Wisła", dopóty o pojednaniu można zapomnieć. Nie możemy również wybielać zbrodni, pamiętając, że dopuszczały się ich w różnym czasie obie strony. Tak, jak mówimy o rzezi Polaków na Wołyniu, tak trzeba przypomnieć odwetowe akcje polskich organizacji zbrojnych – również na Wołyniu i Polesiu. Jednoznaczne potępienie, musi iść w parze z poszanowaniem pamięci ofiar tragedii, lecz jednocześnie musimy – w imię naszych przyszłych dobrych stosunków – przebaczyć wzajemne winy i prosić o przebaczenie. I to jak najszybciej! Jaki sens ma licytowanie się, po której stronie było więcej ofiar, która ze stron działała w bardziej bestialski sposób, czy kto powinien uczynić pierwszy krok. Ofiar śmiertelnych po obu stronach było już wystarczająco dużo – należy uczcić ich pamięć, wynosząc z tego lekcję o przebaczeniu. Lekcję, o której nigdy nie powinniśmy zapomnieć. Tylko w ten sposób 11 lipca 2003 roku ma szansę przejść do historii nie tylko jako "60-ta rocznica rzezi na Wołyniu". Dzień ten ma szansę stać się znakiem polsko-ukraińskiego pojednania. Kuba Siekierzyński, Szkoła Główna Handlowa, Warszawa; Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa.
|