Nie bądźmy jeńcami tamtej wojny
rozmawiał Paweł Smoleński
2008-07-12
Krzywda, jakiej doznali Polacy na Wołyniu, była doprawdy wielka. Nic
dziwnego, że wielu z was trudno ją z siebie wyrzucić, przebaczyć, odpuścić
winy - mówi ukraiński dziennikarz Taras Wozniak*
Paweł Smoleński: Co wiedzą i co myślą Ukraińcy o tragedii wołyńskiej
z lata 1943 r.?
Taras Wozniak: Pięć lat temu, w 60. rocznicę wołyńskich masakr, przetoczyła
się przez Ukrainę wielka publiczna dyskusja, rozmiarami ustępująca tylko
debacie o wielkim głodzie lat 30., najbardziej traumatycznym ukraińskim
przeżyciu ubiegłego stulecia. Padały różne głosy, spierano się o liczbę
ofiar, interpretowano historyczny kontekst, lecz w zasadzie nikt poważny
i przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczał, że wołyńskich Polaków spotkała
z rąk Ukraińców wielka krzywda, że dopuszczono się tam ogromnej zbrodni.
Co ważne - wołyńska debata nie była lokalną rozmową zachodniej Ukrainy.
O zbrodni mówiono nie tylko w Łucku, w Równem czy we Lwowie, ale też na
wschodzie kraju, w Charkowie i w Doniecku, gdzie w czasie wojny i za sowieckich
czasów nie docierały nawet echa konfliktu ukraińsko-polskiego. Czegoś
podobnego Ukraina wcześniej nie doświadczyła.
Jeżeli dołożymy do tego gesty polityków, choćby wołyńskie spotkanie prezydentów
Leonida Kuczmy i Aleksandra Kwaśniewskiego, zobaczymy, że ukraińskie elity
potraktowały rozliczenie z własną historią bardzo poważnie.
Słowem - to, co zdarzyło się pięć lat temu, było intelektualnym podsumowaniem
wołyńskiej tragedii; zbrodnia została nazwana po imieniu, historycy opisali
ją tak rzetelnie, na ile pozwalał stan ówczesnej wiedzy.
Jak przeżyła tę debatę ukraińska ulica? Nie wiem. Sądzę jednak, że dla
ludzi wrażliwych było to ważne doświadczenie. Ukraińcy też doznali wielu
krzywd, umieją okazać empatię i współczucie.
Dla niektórych środowisk w Polsce żal ukraińskich elit za Wołyń ciągle
nie jest wystarczająco szczery i głęboki. Zaś żalu zwykłych Ukraińców
po prostu nie dostrzegają.
- Rozumiem gorycz tych, których dziadkowie lub rodzice zginęli na Wołyniu.
Rozumiem starych ludzi, którzy wówczas byli dziećmi i na własne oczy oglądali
tamtą makabrę. To naturalne, że wygnani z Wołynia tęsknią za utraconą
małą ojczyzną. Polska krzywda była doprawdy wielka, więc nic dziwnego,
że trudno ją z siebie wyrzucić, przebaczyć, odpuścić winy.
Ale dziwi mnie, gdy pretensje nabierają kształtów zinstytucjonalizowanych,
dla niektórych polityków czy działaczy społecznych ich wysuwanie staje
się oficjalnym rytuałem, przywoływanym, gdy tylko nadarzy się okazja.
Mam wrażenie, że w Polsce pamięć Wołynia bardzo często wraca właśnie w
takiej postaci. Wówczas zapomina się o historycznym kontekście, o realiach
tamtego czasu, nie szuka się przyczyn, nie próbuje nic zrozumieć. Jest
tylko ukraińska zbrodnia na Wołyniu. Ani wcześniej, ani później nic się
nie działo.
W ten sposób rozmowa ukraińsko-polska, która powinna być zniuansowana,
szczera, ale i delikatna, zamienia się w wyliczankę, kto komu więcej dokopał,
w żądanie jednostronnej skruchy, która nigdy nie będzie wystarczająca.
Nie mam wątpliwości, że na Wołyniu ofiarami byli głównie Polacy. Ale i
Ukraińcy, nawet ci z Wołynia, mają prawo stawiać Polakom trudne pytania.
Pośród nas też żyją ludzie pełni osobistego bólu i tragicznych wspomnień.
Można ten ból próbować ukoić. Lecz można go pielęgnować, podsycać, oficjalnie
żądać: Polacy, posypcie głowy popiołem, to może kiedyś wam wybaczymy.
Ale to "kiedyś" nigdy nie przyjdzie, żadne przeprosiny nie wystarczą.
Zresztą - czy u was nie jest podobnie?
W przeżywaniu i rozumieniu wołyńskiej tragedii musi dominować mądrość.
Inaczej wszyscy będziemy niewolnikami własnej, niekiedy okropnej historii.
Nie zrobimy kroku do przodu, nie uwolnimy się od złych skutków pamięci.
Z takiego powrotu do historii ktoś zapewne skorzysta, ale nie będą to
ani Ukraińcy, ani Polacy. Nie jestem zwolennikiem spiskowej wizji świata,
lecz nie umiem pozbyć się przekonania, że kiedy braliśmy się za łby, zamiast
mądrze układać wzajemne stosunki, na Wschodzie wielu ludzi zacierało ręce
z zadowolenia.
Po 65 latach jednym ze skutków Wołynia jest podtrzymywanie stereotypów:
Ukraińca - rezuna i Polaka - butnego, aroganckiego pana i okupanta.
- Nie wiem, jak walczyć z narodowymi mitologiami. A może trzeba pozwolić
im żyć, lecz właśnie w mitologicznej sferze. Bo że ukraińska i polska
mitologia wykluczają się wzajemnie, to więcej niż oczywiste. Gigantem
waszej literatury był Henryk Sienkiewicz. A naszej - Taras Szewczenko.
Obaj pisali, co pisali. Lecz żeby tylko przez ich pisarstwo przyglądać
się obu narodom, to przecież czysty absurd.
Dołóżmy jeszcze rosyjską mitologię, bardzo silną na wschodzie Ukrainy.
Aleksander Puszkin pisał przecież o Polakach - praditieliach Rosiji; w
rosyjskiej literaturze nie byliście portretowani nazbyt sympatycznie.
Zanurzanie się w narodowych mitach to droga, która prowadzi donikąd. Ale,
niestety, ciągle chadza nią bardzo wielu ludzi.
Niedawno na Ukrainie przeprowadzono badania o stosunku Ukraińców do różnych
narodów. Polacy nie wypadli najgorzej, ale - paradoksalne to i znamienne
- najwięcej niechęci do was jest na wschodzie Ukrainy i na Krymie. A przecież
mieszkający tam ludzie często nie widzieli Polaka na oczy. Nie znają was,
nie dotyczy ich w najmniejszym stopniu polsko-ukraińska historia. Ale
mają o Polakach kiepskie zdanie, bo naczytali się narodowej mitologii.
Tyle że nic z tego nie zrozumieli, bajki uznali za prawdę, a stereotyp
za wierny portret.
Zdecydowanie lepiej wypadacie na zachodzie Ukrainy, gdzie ludzie też czytają
Szewczenkę, może nawet częściej i bardziej wnikliwie niż na wschodzie.
Ale znają was; Polak był sąsiadem, z którym można było się pobić, ale
też napić wódki, był ofiarą, jak na Wołyniu, ale też krzywdzicielem. W
każdym z tych przypadków miał jednak konkretną twarz, jeden był uczciwy,
drugi podły. Obraz Polaków jest przez to prawdziwszy i zdecydowanie lepszy.
Choć znajdę ludzi, którzy was szczerze nie lubią. Również przez pamięć
osobistego doświadczenia.
Z ludźmi już tak jest, że łatwo przyjmują postawę cierpiętnika, a trudno
uznają własne winy. Widzieliśmy to w Polsce na przykładzie debaty o Jedwabnem.
- No tak, Żydzi - myśli wielu - jakoś zasłużyli na prześladowania, bo
- wedle zbiorowej mitologii - byli winni, współpracowali z Rosjanami,
z NKWD, z komunistyczną partią. Zdecydowanie zbyt często taką postawę
można zobaczyć również na Ukrainie.
A teraz wyobraźmy sobie, że Żydzi mają podziemną armię, tak jak Ukraińcy
w czasie wojny mieli UPA. I ta armia w odwecie za Jedwabne morduje polską
wioskę. A potem Polacy mordują, a potem Żydzi i tak dalej; spirala krzywd
nakręca się, nie widać końca zemsty i rewanżu. Dopiero wtedy mielibyście
prawdziwy kłopot z rozliczeniem historii albo - łatwość w usprawiedliwieniu
winy.
Ale powtórzę - na Ukrainie nikt przytomny nie zaprzeczy wołyńskiej tragedii.
Nikt uczciwy nie odwróci się od polskich ofiar, nie będzie szukać dla
zbrodni usprawiedliwienia, choć może rozumieć jej kontekst i okoliczności.
Wiemy - byliście tam mniejszością, a mniejszość zawsze zbiera większe
baty. Mniejszość ukraińska w Polsce rozumie to doskonale.
Lecz zdaje mi się, że w rozmowie o Wołyniu trzeba odłożyć większość emocji.
Żal i empatia - niech one wystarczą. Inaczej będziemy ostatnimi jeńcami
tamtej wojny. Nikomu na Ukrainie ani w Polsce nie jest to potrzebne.
* Taras Wozniak - wieloletni doradca mera Lwowa, dziennikarz, wydawca
niezależnego miesięcznika „Ji”; jeden z numerów pisma
poświęcono w całości tragedii wołyńskiej
Źródło: Gazeta Wyborcza
|